piątek, 12 czerwca 2015

Wagary na regatach

Za oknem uliczka ożyła. A wraz z nią szerokie tarasy schodzące do Odry (zapewne dla równowagi z połową miasta, która zamarła w korkach).

Tętnią podskórnie i napowierzchniowo. Głosy, okrzyki, megafony, muzyka, pawilony i ludzie w stadach i pojedynczo.

Dosłownie na wprost hałda dużych, wielobarwnych korali. Zerkam jednym okiem i piszę wciąż to samo zdanie, bo jak w takich warunkach trafić we właściwe klawisze?

Na myśl o tym, że wrócę tu jutro z Hunami, czuję dreszcze. Żal nie pokazać, ale w przeczuciu gorączkowego wydłubywania ich z tłumu, już mi drętwieje kark.

Ale dziś… Dziś ucieknę na małe wagary. Sama. I na myśl o tym czuję się jak mała dziewczynka na jarmarku pełnym malowanych kogucików i jabłek w czerwonym karmelu.


--------------



Przygotowania do finału Bałtyckich Regat Wielkich Żaglowców.


Koralikom się oparłam (ale z daleka wyglądały lepiej...). Kubkowi już nie. Mój Ci on!




środa, 3 czerwca 2015

O twórczych skutkach dewastacji


Strach czasem w gości pójść. To, że Młodszy unicestwił jednym gospodarzom telewizor spryskiwaczem do kwiatków już pisałam.

W okresie jeszcze przedwiosennym piłam kawę z przyjaciółką, podczas gdy dziateczki bawiły się nieopodal. Cisza zaalarmowałaby mnie wcześniej, ale i jej nie było. 

Wieść dotarła do mnie wraz z zadziwiająco spokojną relacją jednej z małych gospodyń, której Młodszy w twórczym szale narysował na nowym plakacie z Olafem swoje efemeryczne dzieło. Dzieło było ołówkiem i zmazało sie bez śladu. Niemal. Nie dla Młodszego subtelności i poza linią, ołówek pozostawił po sobie również (niewielką na szczęście) dziurę.

Ręce załamałam, przyjęłam z pełnym zrozumieniem oczekiwania dziewczęcia, które kończąc relację spodziewało się jakiegos zadośćuczynienia. 

Pręgierz tudzież klęczenie na grochu raczej nie przyniosłyby jej ukojenia.

Uznała natomiast, że poduszka z Olafem - ooo, tak, ona ją z pewnością pocieszy!

Więc usiadałam do roboty.
Siedziałam długo. Mój akt twórczy trwa nieporównywalnie dłużej, niż młodego barbarzyńcy.

Efekty na szczęście są trwalsze niż ołówkowe zawirowania.

Oto olafia pociecha:









poniedziałek, 1 czerwca 2015

Podśpiewki, przyśpiewki

Śpiewacie, lubicie?
Od dziecka potrzeba tego typu ekspresji trzymała się mnie na mur. Chłopaki nauki w las nie posłali i z zamiłowaniem wydają dźwięki wszelakie, od tych śpiewanych, przez rytmiczne, po hmm, krzykliwo-zwierzęce? Dość, że rzadko u nas cicho.

Z rozczulenie słucham Młodszego, kiedy płynnie przeskakuje z Jek ja jeeeeechał do mojej dziewczyny miesiącek byyyyyył wysoko na Bursztynek, bursztynek czy Lewa, lewa, idzie sobie Młooodszy i piosenke śpiewa!!!
Zgodnie z własnym temperamentem tak miłosne, jak i żłobkowe piosenki śpiewa z równą fantazją i nader gromkim przytupem.

Doprawdy szczęście, że sasiedzi z naprzeciwka mieszkają tylko sezonowo, a sąsiadka z dołu jest w znacznym stopniu przygłucha. (Kiedyś przepraszała, że słucha TV na cały regulator, innym wyraziła swój zachwyt, że takie grzeczne te dzieci, nic a nic ich nie słychać! Nabrałam powietrza i wypuściłam ze słabym Och!, co to miał brzmieć, jak wyraz zadowolenia, bo cóż miałam powiedzieć, żeby kłamliwie nie przytaknąć, a i nie zranić niestosowną uwagą o stanie jej słuchu?).

Synom się nie dziwię. Notorycznie korzystając ze złudnej samotności w samochodzie śpiewam z głębi duszy (ostatnio najchętniej na biało, doskonale działa jak wentyl dla upuszczenia nadmiaru emocji czy myśli). 
Czasem zapomnę domknąć okna. 
Twarze mijanych przechodniów szybko mi to uświadamiają.