środa, 17 grudnia 2014

Z lukrem

Lukrowaliśmy pierniczki.
I stół. I trochę podłogi.

Nikt z potencjalnych pierniczkożercow nie musi wiedzieć, że część w międzyczasie spadła na podłogę, część uzyskała lifting malunku lukrowego palcem, a część Młodszy próbował dosięgnąć paszczą lub przyległościami i zapewne coś mu się nawet udało.
A jeśli ktoś to jednak przeczyta i trafi w święta do naszego domu, to będzie je chrupał na własną odpowiedzialność.
Ja umywam ręce, rączki i łyżeczki.
I stół. I te trochę podłogi.

środa, 3 grudnia 2014

Szklaneczka goryczy

Ja wiem, wiem, że w obliczu wszechświata to nic. Ale mierząc własną miarką przelewa mi się szklanka i soki żołądkowe.

Ostatnie dwa dni obfitują w rozrywki, a patrząc po dzisiejszym poranku, spodziewam się wszystkiego. Szarańczy na przykład.

Poniedziałek. Praca 11 godzin z małą przerwą na jazdę do szpitala po wyniki Starszego, które już dawno miałam odebrać. Z wyrzutem sumienia, w dzikim pośpiechu - lecę. Doleciałam, wleciałam. Wyników nie ma, nie przyszły, nie wiadomo kiedy, proszę dzwonić.

Wracam do samochodu. Mróz przegryza mnie na wskroś. Po trzech zmianach świateł, kiedy korek na tej maleńkiej ulicy nie pozwolił mi nawet wyjechać z parkingu, zgrzytnęłam zębami, wzięłam torby i powlokłam się piechotą. Nie aż tak znowu daleko. 

Studentka ze swadą i silną gestykulacją prezentuje. Ja wiem, wiem, chciała pewnie elokwentnie i zabawnie. Ale naprawdę... Kolejne slajdy z jednakowym komentarzem:
- O, tu znowu mordy, gwałty na boku, straszne rzeczy, tararara - i wymach rękami z uśmiechem zadowolenia (z efektu..?)
Po trzydziestu takich poczułam, jak mi się wątpia z lekka trzęsą. Z lekkim wzburzeniem w kolanach wytłumaczyłam spokojnie, że 30 lat rzezi i niemowląt na halabardach wymagają jednak odrobiny wyczucia.

Kolejna grupa przyszła nieprzygotowana i zdezorganizowana. Dyskusja poszła nie najgorzej. Trochę w manowce, a trochę na przełaj.

Wtorek. Po pracy spa na fotelu dentystycznym. W torebce dzwoni telefon. Raz, drugi, trzeci, czwarty. Z żelastwem w paszczy i mroczną satysfakcją myślę, że i mnie się odrobina relaksu należy. Piąty dzwonek już poza fotelem. Straż miejska, auto na wjeździe. Lecę z kurtką w garści. Facet z podgardlem nadętym jak fugu. Strażnik mnie pociesza, że nie zdążył wezwać lawety, więc nie muszę sprzedawać wszystkich swoich ruchomości. Wystarczą rodowe brylanty.

Dziś rano odprowadzam Starszaka do świetlicy. Korzystając z rzadkiej możliwości dorwania jego pani, zwracam delikatnie uwagę na kilka bolączek. Zafalowała przycięta grzywka ze wzburzeniem. Jak to, śmiem mieć pretensje?!
- Ależ nie, proszę mnie zrozumieć, proszę tylko o czytelne komunikaty, kiedy Starszy ma jakiś problem – szemrzę kojąco, jakbym mówiła do zbuntowanej nastolatki, choć właścicielka kucyka i blond grzywki doświadczenia życiowego ma teoretycznie o dekadę lub dwie więcej.
Krzyczy, ręce jej latają.
- Ja rozumiem, że z maluchami nie łatwo, ale…
- Mój syna ma 17 lat, już nie pamiętam, jak mają małe dzieci! – wykrzykuje sfrustrowana. No tak, skąd nauczycielka 6-latków miałaby pamiętać..?
Po chwili zostawiam ją z jej znerwicowanym rozbieganiem i rozgryzając niesmak, irytację, czuję jak adrenalina, trzymana przy niej na wodzy, bulgocze.

Boję się ruszyć od biurka. Może spadnie na mnie zepsuty podgrzewacz z łazienki na piętrze? Dalej myślą wolę nie wybiegać. Za oknem wolno pada śnieg. Popatrzę sobie…