Ja wiem, wiem, że w obliczu wszechświata to nic. Ale mierząc własną
miarką przelewa mi się szklanka i soki żołądkowe.
Ostatnie dwa dni obfitują w rozrywki, a patrząc
po dzisiejszym poranku, spodziewam się wszystkiego. Szarańczy na przykład.
Poniedziałek. Praca 11 godzin z małą
przerwą na jazdę do szpitala po wyniki Starszego, które już dawno miałam
odebrać. Z wyrzutem sumienia, w dzikim pośpiechu - lecę. Doleciałam, wleciałam. Wyników nie ma, nie przyszły, nie wiadomo kiedy,
proszę dzwonić.
Wracam do samochodu. Mróz przegryza mnie
na wskroś. Po trzech zmianach świateł, kiedy korek na tej maleńkiej ulicy nie
pozwolił mi nawet wyjechać z parkingu, zgrzytnęłam zębami, wzięłam torby i
powlokłam się piechotą. Nie aż tak znowu daleko.
Studentka ze swadą i silną gestykulacją
prezentuje. Ja wiem, wiem, chciała pewnie elokwentnie i zabawnie. Ale
naprawdę... Kolejne slajdy z jednakowym komentarzem:
- O, tu znowu mordy, gwałty na boku,
straszne rzeczy, tararara - i wymach rękami z uśmiechem zadowolenia (z
efektu..?)
Po trzydziestu takich poczułam, jak mi się
wątpia z lekka trzęsą. Z lekkim wzburzeniem w kolanach wytłumaczyłam spokojnie,
że 30 lat rzezi i niemowląt na halabardach wymagają jednak odrobiny wyczucia.
Kolejna grupa przyszła nieprzygotowana i
zdezorganizowana. Dyskusja poszła nie najgorzej. Trochę w manowce, a trochę na
przełaj.
Wtorek. Po pracy spa na fotelu dentystycznym. W torebce dzwoni telefon. Raz, drugi, trzeci,
czwarty. Z żelastwem w paszczy i mroczną satysfakcją myślę, że i mnie się
odrobina relaksu należy. Piąty dzwonek już poza fotelem.
Straż miejska, auto na wjeździe. Lecę z kurtką w garści. Facet z podgardlem
nadętym jak fugu. Strażnik mnie pociesza, że nie zdążył wezwać lawety, więc nie
muszę sprzedawać wszystkich swoich ruchomości. Wystarczą rodowe
brylanty.
Dziś rano odprowadzam Starszaka do świetlicy. Korzystając z rzadkiej
możliwości dorwania jego pani, zwracam delikatnie uwagę na kilka bolączek. Zafalowała
przycięta grzywka ze wzburzeniem. Jak
to, śmiem mieć pretensje?!
- Ależ nie, proszę mnie zrozumieć, proszę tylko o czytelne
komunikaty, kiedy Starszy ma jakiś problem – szemrzę kojąco, jakbym mówiła do
zbuntowanej nastolatki, choć właścicielka kucyka i blond grzywki doświadczenia życiowego
ma teoretycznie o dekadę lub dwie więcej.
Krzyczy, ręce jej latają.
- Ja rozumiem, że z maluchami nie łatwo, ale…
- Mój syna ma 17 lat, już nie pamiętam, jak mają małe dzieci! –
wykrzykuje sfrustrowana. No tak, skąd nauczycielka 6-latków miałaby pamiętać..?
Po chwili zostawiam ją z jej znerwicowanym rozbieganiem i
rozgryzając niesmak, irytację, czuję jak adrenalina, trzymana przy niej na wodzy,
bulgocze.
Boję się ruszyć od biurka. Może spadnie na mnie zepsuty podgrzewacz
z łazienki na piętrze? Dalej myślą wolę nie wybiegać. Za oknem wolno pada
śnieg. Popatrzę sobie…
Agnieszko, jak nie Ty! Dla mnie jesteś oazą spokoju :)
OdpowiedzUsuńObawiam się, że oaza to mój niedościgniony ideał ;) Ja przypominam raczej impetyczne jaszczurki znad oazy ;)
Usuńommmmmmmmmmmmm...
OdpowiedzUsuńjestem kwiatem lotosu....na środku spokojnego jeziora....ommmmmmmmm....
jestem p... kwiatem lotosu!!!! na środku p...... jeziora!!!!
No gdzieś się trzeba wykrzyczeć! ;-P
O to to..! :D
UsuńŚwietliczanka mną wstrząsnęła. Reszta przy tym zbladła ;)
OdpowiedzUsuńOch, jest gorzej, to jego wychowawczyni. I to tylko powiew tego, co tam huczy...
Usuńjakby tu rzec...TO też minie...
OdpowiedzUsuń