wtorek, 21 czerwca 2016

Ponadczasowość



Nieodkładalna Gąsienica zrobiła się ostatnio bardzo pogodną i ciekawską Gąsieniczką. Dobrze nam razem. I nawet zdarza jej się spać porządnie w dzień, co daje mi czas. Zazwyczaj na to, co trzeba, ale czasem, albo i pomimo musu - na to, co chcę zrobić.

Wczoraj zrobiło się szaro. Kokonikowi w taką pogodę spało się dobrze.
Włączyłam jedną z adaptacji powieści J. Austen (wszystkie je uwielbiam) i kolorową wełenką zaczęłam wykańczać historyczne kiecki dla Gąsienicy. Tu ścieg, tam drobny haft, a na ekranie herbatka na trawie.

Wybrałam jej wzór haftu znaleziony na tkaninie w grobie D (w Birce, X w.). Taki drobiazg, powiew z przeszłości. Ale czułam tę przeszłość-teraźniejszość-ponadwiekowość w palcach. W innych czasach, w rożnych chatach, w odmiennych stanach - ktoś siedział z igłą i starał się, by kawałek tkaniny był ładniejszy. By komuś rozbłysły oczy.

Błyskała igła, słoneczną żółcią błyskała wełenka.
Ponadczasowa więź drobiazgów.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Fiołkowy rampers dla chuścioszka


Uwielbiam nosić Gąsienicę w chuście. Ona się wtula, ja wtulam ją. I jest nam przytulnie i ciepło.

Ale jakoś trzeba ten żywy pakunek opatulić. Rączki pod chustą schowane, za to główka i nóżki wystają, i należy o nie zadbać. 

Postanowiłam uszyć jej rampersa. Znalazłam wykrój w Ottobre, dużą bluzę polarową w szafie, nożyczki... I do dzieła. Wnętrze kaptura i wstawki są ze świetnej jakościowo flaneli, lamówki z t-shirtówki miętowej (nie lubię tego koloru, nie wiem dlaczego kiedyś ją kupiłam, ale tutaj pasuje), wykończenie szwu tasiemką rypsową. Całość zapinana na napki.

Cyzelowałam wdzianko długo, bo z doskoku, a i nauczyć się musiałam przy okazji kilku rzeczy. Kiedy skończyłam spuchłam z dumy. Przymierzyłam. I sklęsłam.

Bo przy niemowlęciu szyć długo nie można. Gąsienica w rampers się już nie zmieściła...
Wyobrażacie sobie moje rozczarowanie?!

W końcu westchnęłam i zabrałam się za szycie kolejnego, większego. Poszło już znacznie szybciej. Jest bardzo podobny, choć zmieniłam kilka drobnych szczegółów. 

To ten pierwszy, drugiego nie chce mi się już do zdjęć z szafy wyciągać...





sobota, 4 czerwca 2016

Tracąc instynkt

Noc Bibliotek. W programie konserwacja, magazyny, origami, czytanie i wiele innych. W niepojęty sposób tracąc swój instynkt samozachowawczy, zgarnęłam ferajnę i pojechaliśmy.

Dzikim entuzjazmem wydębili dziesięciokrotne dawki karteczek, notesów i innych dóbr.
Nieokiełznaną wszędobylską ciekawością wycyganili przejażdżkę wózkiem na książki po długich, ciemnawych korytarzach między regałami.
Anielskim blond pozorem zdominowali oko obiektywu dokumentującego wydarzenie. Chociaż przyznam, że Gąsienica wyrwała im palmę pierwszeństwa w tym względzie. W innych dziedzinach jednakże zachowała umiar.

Tak, Hunowie są uroczy. Malowniczy.
I bardzo, bardzo szybcy. Głośni. Superintensywni.

Tylko my wiemy, kurczowo chwytając powiewające ich fragmenty, że nieupilnowana (a tak cenna wszak) ciekawość pchnie ich zapewne do wlezienia na sam szczyt regału, by zerknąć na leżącą tam księgę. Zapewne starodruk, może inkunabuł, a co. I zwalając go na ziemię, niechcący całkiem.
Że zwiedzając Dział Reprografii zechcą sprawdzić, czy prasa zdoła zrobić naleśnik z palca.
Że będą badać, czy gilotyną da się obciąć paznokcie. U nóg.
Że puszczeni luzem będą testować stworzone przez siebie zakładki w kształcie potworów, przekształcając je naprędce w samoloty odrzutowe i lotem koszącym ścinać z nóg staruszki. 

Wiem o tym. I zamiast takich imprez, wywożę ich zazwyczaj do lasu, wręczam maczugi i ze spokojem kontempluję zieloność. Czasem jednak jakoś zapominam i wtedy zamiast kiecki improwizuję naprędce czarny garnitur i ciemne okulary, skanując gorączkowo teren, eliminując zawczasu pułapki i łagodząc skutki tych, które przeoczyłam. 

Noc Bibliotek. 
Veni, vidi... Dzieci padły, ja też.