Uwielbiam nosić Gąsienicę w chuście. Ona się wtula, ja wtulam ją. I jest nam przytulnie i ciepło.
Ale jakoś trzeba ten żywy pakunek opatulić. Rączki pod chustą schowane, za to główka i nóżki wystają, i należy o nie zadbać.
Postanowiłam uszyć jej rampersa. Znalazłam wykrój w Ottobre, dużą bluzę polarową w szafie, nożyczki... I do dzieła. Wnętrze kaptura i wstawki są ze świetnej jakościowo flaneli, lamówki z t-shirtówki miętowej (nie lubię tego koloru, nie wiem dlaczego kiedyś ją kupiłam, ale tutaj pasuje), wykończenie szwu tasiemką rypsową. Całość zapinana na napki.
Cyzelowałam wdzianko długo, bo z doskoku, a i nauczyć się musiałam przy okazji kilku rzeczy. Kiedy skończyłam spuchłam z dumy. Przymierzyłam. I sklęsłam.
Bo przy niemowlęciu szyć długo nie można. Gąsienica w rampers się już nie zmieściła...
Wyobrażacie sobie moje rozczarowanie?!
W końcu westchnęłam i zabrałam się za szycie kolejnego, większego. Poszło już znacznie szybciej. Jest bardzo podobny, choć zmieniłam kilka drobnych szczegółów.
To ten pierwszy, drugiego nie chce mi się już do zdjęć z szafy wyciągać...
Śliczny rampersik! nawet dziś o takim myślałam :)
OdpowiedzUsuńDzięki :) Lubię go, choć w tę pogodę rzadko mam okazję ;) Teraz wycięłam kapelusik, jak skończę, pewnie spadnie śnieg ;)
Usuń