Dzikim entuzjazmem wydębili dziesięciokrotne dawki karteczek, notesów i innych dóbr.
Nieokiełznaną wszędobylską ciekawością wycyganili przejażdżkę wózkiem na książki po długich, ciemnawych korytarzach między regałami.
Anielskim blond pozorem zdominowali oko obiektywu dokumentującego wydarzenie. Chociaż przyznam, że Gąsienica wyrwała im palmę pierwszeństwa w tym względzie. W innych dziedzinach jednakże zachowała umiar.
Tak, Hunowie są uroczy. Malowniczy.
I bardzo, bardzo szybcy. Głośni. Superintensywni.
Tylko my wiemy, kurczowo chwytając powiewające ich fragmenty, że nieupilnowana (a tak cenna wszak) ciekawość pchnie ich zapewne do wlezienia na sam szczyt regału, by zerknąć na leżącą tam księgę. Zapewne starodruk, może inkunabuł, a co. I zwalając go na ziemię, niechcący całkiem.
Że zwiedzając Dział Reprografii zechcą sprawdzić, czy prasa zdoła zrobić naleśnik z palca.
Że będą badać, czy gilotyną da się obciąć paznokcie. U nóg.
Że puszczeni luzem będą testować stworzone przez siebie zakładki w kształcie potworów, przekształcając je naprędce w samoloty odrzutowe i lotem koszącym ścinać z nóg staruszki.
Wiem o tym. I zamiast takich imprez, wywożę ich zazwyczaj do lasu, wręczam maczugi i ze spokojem kontempluję zieloność. Czasem jednak jakoś zapominam i wtedy zamiast kiecki improwizuję naprędce czarny garnitur i ciemne okulary, skanując gorączkowo teren, eliminując zawczasu pułapki i łagodząc skutki tych, które przeoczyłam.
Noc Bibliotek.
Veni, vidi... Dzieci padły, ja też.
:D
OdpowiedzUsuń