środa, 17 grudnia 2014

Z lukrem

Lukrowaliśmy pierniczki.
I stół. I trochę podłogi.

Nikt z potencjalnych pierniczkożercow nie musi wiedzieć, że część w międzyczasie spadła na podłogę, część uzyskała lifting malunku lukrowego palcem, a część Młodszy próbował dosięgnąć paszczą lub przyległościami i zapewne coś mu się nawet udało.
A jeśli ktoś to jednak przeczyta i trafi w święta do naszego domu, to będzie je chrupał na własną odpowiedzialność.
Ja umywam ręce, rączki i łyżeczki.
I stół. I te trochę podłogi.

środa, 3 grudnia 2014

Szklaneczka goryczy

Ja wiem, wiem, że w obliczu wszechświata to nic. Ale mierząc własną miarką przelewa mi się szklanka i soki żołądkowe.

Ostatnie dwa dni obfitują w rozrywki, a patrząc po dzisiejszym poranku, spodziewam się wszystkiego. Szarańczy na przykład.

Poniedziałek. Praca 11 godzin z małą przerwą na jazdę do szpitala po wyniki Starszego, które już dawno miałam odebrać. Z wyrzutem sumienia, w dzikim pośpiechu - lecę. Doleciałam, wleciałam. Wyników nie ma, nie przyszły, nie wiadomo kiedy, proszę dzwonić.

Wracam do samochodu. Mróz przegryza mnie na wskroś. Po trzech zmianach świateł, kiedy korek na tej maleńkiej ulicy nie pozwolił mi nawet wyjechać z parkingu, zgrzytnęłam zębami, wzięłam torby i powlokłam się piechotą. Nie aż tak znowu daleko. 

Studentka ze swadą i silną gestykulacją prezentuje. Ja wiem, wiem, chciała pewnie elokwentnie i zabawnie. Ale naprawdę... Kolejne slajdy z jednakowym komentarzem:
- O, tu znowu mordy, gwałty na boku, straszne rzeczy, tararara - i wymach rękami z uśmiechem zadowolenia (z efektu..?)
Po trzydziestu takich poczułam, jak mi się wątpia z lekka trzęsą. Z lekkim wzburzeniem w kolanach wytłumaczyłam spokojnie, że 30 lat rzezi i niemowląt na halabardach wymagają jednak odrobiny wyczucia.

Kolejna grupa przyszła nieprzygotowana i zdezorganizowana. Dyskusja poszła nie najgorzej. Trochę w manowce, a trochę na przełaj.

Wtorek. Po pracy spa na fotelu dentystycznym. W torebce dzwoni telefon. Raz, drugi, trzeci, czwarty. Z żelastwem w paszczy i mroczną satysfakcją myślę, że i mnie się odrobina relaksu należy. Piąty dzwonek już poza fotelem. Straż miejska, auto na wjeździe. Lecę z kurtką w garści. Facet z podgardlem nadętym jak fugu. Strażnik mnie pociesza, że nie zdążył wezwać lawety, więc nie muszę sprzedawać wszystkich swoich ruchomości. Wystarczą rodowe brylanty.

Dziś rano odprowadzam Starszaka do świetlicy. Korzystając z rzadkiej możliwości dorwania jego pani, zwracam delikatnie uwagę na kilka bolączek. Zafalowała przycięta grzywka ze wzburzeniem. Jak to, śmiem mieć pretensje?!
- Ależ nie, proszę mnie zrozumieć, proszę tylko o czytelne komunikaty, kiedy Starszy ma jakiś problem – szemrzę kojąco, jakbym mówiła do zbuntowanej nastolatki, choć właścicielka kucyka i blond grzywki doświadczenia życiowego ma teoretycznie o dekadę lub dwie więcej.
Krzyczy, ręce jej latają.
- Ja rozumiem, że z maluchami nie łatwo, ale…
- Mój syna ma 17 lat, już nie pamiętam, jak mają małe dzieci! – wykrzykuje sfrustrowana. No tak, skąd nauczycielka 6-latków miałaby pamiętać..?
Po chwili zostawiam ją z jej znerwicowanym rozbieganiem i rozgryzając niesmak, irytację, czuję jak adrenalina, trzymana przy niej na wodzy, bulgocze.

Boję się ruszyć od biurka. Może spadnie na mnie zepsuty podgrzewacz z łazienki na piętrze? Dalej myślą wolę nie wybiegać. Za oknem wolno pada śnieg. Popatrzę sobie…



wtorek, 18 listopada 2014

Robótka po raz piąty!


Jest Robótka :) 

Bebe i kaczka rozkręcaja ją po raz piąty, a pomysł cudny!

O co chodzi? O radość przede wszystkim. 
Oraz grupę Mniejszych i Większych Dzieciaków, które bardzo potrzebują przyjaźni, uśmiechu i zainteresowania. Jak my wszyscy. Tylko Oni na codzień mają ich niestety mniej, a i możliwości samodzielnych poszukiwań znacznie mniejsze.

Więc piszmy kartki, listy!! W każdą kopertę wystarczy włożyć nieco wysiłku i przyjaźni, a rozmnoży sie jak norniczki na wiosnę ;)

Do dzieła moi drodzy! Niech nam się uśmiech rozplenia!! :D

Włożę to moim chłopcom do pierwszej kieszonki w kalendarzu adwentowym. Będzie manufaktura! :D

czwartek, 13 listopada 2014

Hipokryzja małoletnia

- Mamo, boli mnie tu... - Starszy klepnął się w bok głowy.
- Acha. Myj zęby, szybciutko!
- I ucho... - zastanowił sie chwilę - i noga... nie, o tu - stuknął palcem w kostkę.
...
Wzrok pełen ponurej rezygnacji.
- Chyba nie mogę iść do tej szkoły, co?

Uspokoiłam go, że rezygnacja z rozrywki na szczęście mu nie grozi...

piątek, 7 listopada 2014

Robot w akcji

Pisałam o synowskim wyzwaniu i problemach z maszyną...

Maszyna nadal w serwisie, Starszy już dawno po badaniach - a kumpel-robot zamieszkał w pokoju chłopców i nieźle mu tam :)

Lekko nie było. Na użyczonej maszynie zszyłam, ile zdążyłam, resztę szyłam ręcznie, kończąc w pośpiechu w ostatniej chwili. 

Oto on: miękki, niebieskooki i skory do zabawy. Ma długie, rozciągliwe ręce, którymi uwielbia owiązywać się na noc i spać zwinięty w kłębek ;) Po bokach tułowia na kolorowych tasiemkach wszyte karabińczyki do przyczepiania różnych różności. Dłonie wielofunkcyjne wedle życzenia - szczypce i czteropalczasta dłoń z przeciwstawnych kciukiem :D

Można na nim spać. Można go ciągnąć za nogę jak Krzyś Kubusia Puchatka po schodach. Można go do siebie przywiązać, albo przywiązać się do niego... ;)






Zbiera liście dla Mamy i pociesza, kiedy z parku znikną gokarty.
Jeszcze mógłby kawę robić. Z pianką. No, może oczekuję zbyt wiele...




piątek, 31 października 2014

Z prądem i pod...

Już po badaniach, z powrotem w domu. Pobyt i powrót obfitował w rozrywki.

Starszy najpierw całym jestestwem stawiał opór przeciwko wymierzonym w siebie zamachom, na koniec protestował przeciwko opuszczeniu wysoce rozrywkowej placówki szpitalnej (czyt. świetlicy i gromady dzieciaków, które w kilka minut po kolejnych badaniach zapominały o doznanych uszczerbkach i rzucały się w wir szaleństwa);

Młodszy tarzał się po podłodze w poteście przeciwko wymuszonemu, acz chwilowemu, jedynactwu;

M. nie protestował, ale słaniał się na nogach z powodu kataru, który największych nawet posiadaczy testosteronu, jak wiadomo, zwala z nóg;

ja zgrzytałam w sobie i na zewnątrz (anielskim przymiotów nie posiadam w nadmiarze), ogarniając całą ferajnę i ustawiając do pionu, wraz z miseczkami syropów z cebuli, buraków, imbiru i bzu.

Stanęli na nogi. Ja, zmęczeniem bohatera zapewne, słaniam się na tychże...

Został mi jeszcze jeden dzień zwolnienia. Poszłam do pracy. I sama się zastanawiam, czy objaw to resztek instynktu samozachowawczego, czy jego braku..?
Myśl o pozostaniu w domu - kusząca wielce.
Z daleka.
Z bliska pojawiły sie rysy... Jeden dzień, ukradziony przy pomocy świstka wystawionego awansem do piątku. Do zrobienia zbyt dużo w domu, jeszcze więcej w pracy. Dzień podarowany należałoby wykorzystać na beztroskie lenistwo. Ogrom oczekiwań przekroczył stan krytyczny. Przerósł mnie zwyczajnie.
Czy ktoś mnie rozumie..?

piątek, 24 października 2014

Robota robota...

Za kilka dni Starszego czeka kilka dość niesympatycznych badań.
- Czy jest coś, co Cię pocieszy w tej straszliwej sytuacji? - zapytałam (no dobrze, nie użyłam słowa straszliwej...).
- Robot..!

Zaoparzona zostałam w instrukcje obrazkowe  - z dużym naciskiem na kształt ust (otworu gębowego..?) - prostokątny, żadnych tam babskich śmichów-chichów.


Ma być taki, tylko grubszy. U jednej ręki  palce, u drugiej szczypce. Taaa.
W kolorach szarym, niebieskim i czerwonym. Mówisz - masz.

Myśle, kombinuję, wycinam, siadam do maszyny...
Maszyna po raz n-ty oparła się moim namowom i odmówiła współpracy. Nie odmówił jej co prawda serwis gwarancyjny, ale niestety moge czekać nawet miesiąc. Miesiąc..?!

Całe szczęście, że są jeszcze dziewczyny nie tylko nadobne, ale i zasobne w działające maszyny, i w dodatku zapraszające na herbatę z możliwością dodatkowych atrakcji. Skorzystałam, oczywiście, czas goni!

Robot ma na razie przygotowane, ale rozczłonkowane części ciacha, facjatę (acz bez sznytu ostatecznego) i łapki w połowie.

Nie powinnam narzekać, w końcu Starszy nie zdecydował się na projekt Młodszego:



Mam jeszcze trzy dni. Trzymajcie kciuki.

wtorek, 14 października 2014

Dyskusje smakowite o sztuce i życiu

Uwielbiam!

Zawsze z zachwytem oglądałam scenę, jak Barbra Streisand, jako profesor literatury, rozmawia ze studentami. I oni nie śpią, skąd! Odpowiadają, śmieją się, słuchają, angażują! Kapitanie, mój kapitanie niemalże.

I choć do Barbry mi daleko, moi wczorajsi studenci pasują jak ulał!
Wykład był w czasie, kiedy przeciętny zjadacz chleba, szykuje sobie właśnie kolację. Ciemno, tylko slajdy migają kolorami.
I szukamy w tych ciemnościach drugiego, trzeciego, siódmego dna.
Czasem mnie zaskoczą trafnością spostrzeżeń, czasem rozśmieszą, a czasem sprowokują do głębszej dyskusji lub sprowadzą ją na manowce. Często ciekawe te manowce, życiowe, nieżyciowe...

Lubię to!

Rozmawiamy o rzeczach, o których na codzień nie myślimy, na które nie ma czasu, klimatu, okazji.
Wyciagamy na wierzch zdania, których przed chwilą nie było.
Znajdujemy w obrazie myśli, które są w nas, choć w obrazie nie było ich może nigdy.
Wyruszamy z punktu wyjścia i zapędzamy się - Bóg wie gdzie!

Uwielbiam tę energię, swodne dyskusje nad kwestiami z innego wymiaru. A tak ścisle związanymi z rzeczywistością. Tylko nie zdajemy sobie sprawy.
Bawię się skojarzeniami, wycieczkami w głąb. Smakuję trening umysłu, upychanego nierzadko w pośpiechu do torby z zakupami,  w drodze do kuchni, drewnianej kolejki i syropku z czarnego bzu. Teraz ożywiam go, podostrzam i delektuję się tym deserem.

Potem wychodzą w ciemny wieczór. Ożywieni, rozgadani.


poniedziałek, 6 października 2014

Anielsko

Bardzo rano.
Wstajemy. No, próbujemy w każdym razie.
Młodszy siedzi mi na kolanach, dzierży w garści spory pęk moich włosów (tych, co się jeszcze ostały) i próbuje się dobudzić.
- Aniołek... - oznajmia znienacka.
- Aniołek..?
- Taaak - rozaniela się (nomen omen) - za włosy trzymam aniołek...

Już nawet regularne uszczuplanie stanu moich loków pseudoanielskich mogę mu wybaczyć...
Upycham warczące "No szyyyybciej!" w trzewiach nieco głębiej.
A jego włosy pachną wczorajszym rosołkiem.

poniedziałek, 29 września 2014

Dobrawka

Przedstawiam Wam Dobrawkę - pierwsze dziewczę z serii lalek "rekonstrukcyjnych". 

Jest prostą dziewczyna, trochę niesforną i niecierpliwą. Zapuszczanie włosów średnio jej wychodzi...
Potrafi natomiast pięknie śpiewać, wić wianki i zapewne tez krowę wydoi... ;)

Kieckę (giezło właściwie) ma odpowiednią dla Słowianki z X stulecia (takie okolice chrztu Polski), raczej do chodzenia po domu i obejściu, z czystego lnu, przepasaną krajką.

Szuka męża. Ktoś coś..? ;)



Zbliżenie na rąbek sukienki...



Jako przedmiot adoracji :D



piątek, 26 września 2014

Maleństwo

Portmonetka, proszę Pań.

Maleństwo takie do torebki, na drobne... (bo grubsze zdążyło się już przepuścić na tkaniny, koraliki, tasiemki, wełenkę...) ;)

Niby nic, a cieszy bardzo! Walczyć muszę jedynie z pokusą zbyt częstego wyciagania, co ja wiadomo nie najlepiej sie może skończyć... ;)




środa, 24 września 2014

Jo ho ho!

Jesień, wrzesień i znane wszystkim konsekwencje tejże pory roku :)

Powzięliśmy postanowienie, by rozmnożyc wakacje na wszystkie możliwe wolne chwile. Ostatnio padło na kajaki. Słońce, woda, żółć nawłoci, stada kaczek, ryby, jarzębiny i takie tam.
Inna rzeczywistość, beztroska absolutnie, lekka, frywolna!

15 chłopów na umrzyka skrzyni
Jo ho ho i butelka rumu!
- wyśpiewywał Starszy, planująć z M. abordaż na nasz okręt, podczas gdy Młodszy zjadał wszystko co znalazł i entuzjastycznie wykrzykiwał - Buteka umu!!

Robiliśmy wyścigi. Ja z Młodszym przegrałam, ale to na pewno przez pająka, który obciążał nasz kajak na dziobie...

Gadaliśmy z kaczkami, wiosłowaliśmy naprzemiennie:




  Co poniektórzy strudzeni zdrzemnęli się w drodze do brzegu.





Chcemy częściej.
Różnymi drogami wyrywać się poza.
Koniecznie!



wtorek, 23 września 2014

Przesłuchanie

- Siadaj! - słyszę przez ścianę, jak Straszy mówi zachecająco do Młodszego -
Siadaj i opowiadaj... Co tam słychać w dinozaurzym kraju..? Śmiało, smiało!

Ciekawe, czy lampkę nocną mu w oczy skierował...

wtorek, 16 września 2014

Wyprawa po smoczy bez

Wyprawa z chłopcami po czarny bez.
Jedziemy, parkujemy za leśniczówką, skręcamy na ścieżkę...
...Starszy mówi.
Przecinamy polanę, przechodzimy nad strumieniem - woda! krokodyl!
... Starszy mówi.
Wciskam się w gestwinę, zbieram, wybieram
...Starszy mówi!
- Zamilknij na chwilkę chociaż, co..?
- Dobra... - po kilku sekundach...
... Starszy mówi. Ale tez miał o czym!

Jako dzielny bosman na pirackim statku na zmianę walczył i hodował smoki (Mój smok jest twardy jak kolczuga!), tłumaczył Młodszemu świat, kazał mi ryczeć i jednocześnie byc bardzo zdumioną i/lub przerażoną. Zachwycony, przewracał się z patosem ze strachu na ryki przechodniów, włączających się do zabawy, słyszalnej ostatecznie na pół kniei.
Wyżerał nasionka z tych roślin, co strzelają nasionkami ze strączków (jak ona się nazywa..?) i szukał skarbów po krzakach.

Wróciłam pokłuta, poparzona i ogłuszona.
Objuczona bzem i bardzo zadowolona.

- Mamo, zaraz opowiemy Tacie, jaka była przygoda! - woła Starszy podekscytowany, a Młodszy powtarza jak echo, śmiejąć się tubalnie.

Bywajcie smokolubni korsarze!






środa, 3 września 2014

Przytulańce

Wieczór.
Rozmawiamy o różnościach.
- Dziękuję, mamo, że nas kochasz zawsze! - woła w pewnym momencie Starszy.
- I będę do koooońca życia.
- A jak umarniemy?
- To też.
- I przytulać też..?
- Też.
- Ale przecież będziemy nieżywi. Nie będziemy się ruszać... - drąży.
- Hm, mam nadzieję, że będziemy żyć w niebie i jakoś damy radę.
- Acha - wzdycha usatysfakcjonowany.

A ja w głębi duszy zastanawiam się, jak długo będzie mi zadawał takie pytania.
I mam ochotę kurczowo trzymać i nie puścić...

piątek, 8 sierpnia 2014

Nie- i jadek

Starszy z dumą opowiada o heroizmie podczas przedszkolnego śniadania:
- Była kanapka, ser zdjąłem, ale zjadłem tę... wiesz... rzodkiewkę. Jeden plasterek - i patrzy na mnie wyczekująco.
- Cieszę się, że zdjadłeś choć jeden... - odpowiadam zachęcająco. Może następnym razem zje dwa..?

- I deser zjadłem w połowie, choć był niedobry! - Ponadto zjadł jeszcze kilka ziemniaczków z zupy. Jak na niego - żywieniowy Mount Everest ilościowy.

Młodszy wpada do kuchni
- Proszę szynkę..!
Otwieram lodówkę. On zagląda mi przez ramie i śpiewnie nawołuje:
- Hop hop szynko..! Gdzie jesteś szynko..?

Przyniosłam im borówki. Po chwili wyrwałam niemal miseczkę Młodszemu, by choć kilka zachować dla Starszego, który przeżuwa pierwszą kulkę. Młodszy pocieszył się kiszoną kapustą i pomaszerował do lodówki, szukając kiełbaski.

Śniadanie. Kanapki z miodem. Młodszy zjadł. Starszy się męczy.
- Mama, am..!! - więc reszta Starszakowego śniadania zniknęła w podwójnej paszczy. Młodszego pusta, Starszy nadal międli.
- Mama, am..!!! - wskazuje paluszkiem na Starszego.
- Zjedliście już... Mam mu z buzi zabrać..?!
- Tak - rozpromienia się Młodszy.
Nie doczekał się niestety.

Któregoś dnia Młodszy zje całą lodówkę. Potem zakąsi nami na deser...

Wiatraczki

Drugie i przedostatnie zadanie po warsztatach patchworkowych.

Powstały wśród ogólnego warkotu.

Dzieci warczały z gorąca.
Ja warczałam, bo mi szło... średnio i mozolnie.
Maszyna warczała beztrosko plącząc sobie nitkę bez zważania na konsekwencje.

M. na szczęście nie warczał, tylko cierpliwie czyścił mi maszynę z pyłków, coby się utemperowała.

Efekt zbiorczy ;)




I portrety solowe. Nieco pogniecione, ale długie prucie skraca gładkość lica...




środa, 6 sierpnia 2014

Podziękowania rozmaite ;)

Nie wygrywam zazwyczaj i zniechęcam się powoli do loterii i konkursów, ale...

w urodzinowym konkursie Art Soul wygrałam piękny notatnik! Ma tyle wdzięku, że po prostu trzeba wykorzystać go na coś naprawdę wyjątkowego... Aga, dziękuję bardzo jeszcze raz!!!






Dostałam od Majeczki wyróżnienie Liebster Award i bardzo dziękuję!

Minęło co prawda trochę czasu od tego momentu, ale sami doskonale wiecie, jak on się potrafi przemykać niespostrzeżenie...

Od siebie nominuję kolejne blogi, obiecuję, tylko dajcie mi jeszcze chwilę... Uzupełnię :)



czwartek, 24 lipca 2014

Pierwsza torba


Po warszatach patchworkowych każda z nas wróciła do domu z listą zadń do wykonania:

- skończyc torbę
- uszyć wiatraczki na kołderkę do hospicjum
- uszyć dowolny patchwork.

Motywacja zawsze dodaje skrzydeł i pomaga wynaleźć jeszcze jakąś odrobinę zagubionego czasu.

Skończyłam więc swoją torbę, pierwszą w życiu! Na zakupy, na plaże, plac zabaw czy robótkę...
Z przodu z patchworkową gwiazdą, tył bez efektów specjalnych:




Prosta kieszonka w środku:











I jak Wam się podoba? 


wtorek, 22 lipca 2014

Na poboczu

Szosa podmiejska, my w nastrojach weekendowych, choć to tylko popołudnie.

Przy drodze dwa krzyże. Tłumaczę Starszemu, dlaczego tu stoją. Dla pamięci, wspomnień, modlitwy może.

Kawałeczek dalej ambulans, wóz strażacki i dwa rozbite samochody.
- A gdzie kierowca? - pyta Starszy.
- Pewnie w szpitalu...
- A może już mu krzyż stoi?
Tłumaczę jeszcze raz, że krzyż to w przypadku śmierci tylko.

- Ja bym się zaopiekował Młodszym. Z tatą - deklaruje beztrosko.
Przez chwilę nie rozumiem.
- To znaczy jakbym umarła..?
- Tak... Ale wiesz, że Cię kocham? - upewnia się jakby niespokojnie.

Jedziemy dalej przez słoneczny las.
W oczach mam te krzyże, z zawieszonymi plastikowymi kwiatami, wypłowiałymi do cna. Barw już nie sposób rozpoznać.


sobota, 12 lipca 2014

Tajemnicza nieznajoma

Lalki. 
Opanowały mnie i straciłam dla nich głowę dokumentnie. Są różnej wielkości, rożnego kształtu, różnego temperamentu i z różnych epok... Oraz w różnym stadium powstawania. 

Na pierwszy ogień idzie Bezimienna, nadanie jej imienia pozostawiłam jej opiekunce, chrześnicy mojej 7-letniej, która poczuła do Lalek tę samą miętę, co ja... ;) Ta trafiła więc w jej ręce, wraz z nieuwiecznioną spódniczką z malinowego tiulu.

Zanim opuściła nasz dom, wybrała się z nami na przejażdżkę rowerową. Starszy robił za obrońcę niewiast i szofera. Oto ona:




Spacer w zieleni...




środa, 2 lipca 2014

Warsztaty patchworkowe

I już po warsztatach...
Zaczęło się z przytupem, bo uziemiło mi się auto i posypało trochę spraw. W efekcie gnałam na warsztaty spóźniona i z włosem rozwianym.

Aaaale to, co nastąpiło później..! SPA to nic w porównaniu z tym, co mnie tam czekało...

Tkaniny, które dostałyśmy od sponsorów...
Grube szpule nici, jak wyżej, aż wołały o konsumpcję...

Maszyna, wzory, nożyczki, cięcie, szycie, prucie... I znów szycie i prucie... Nic to!

Żadnych trosk, myślenia, planowania (poza wyborem wzoru i koloru). Dla mnie wczasy i wywczasy w wydaniu rozkosznie luksusowym.

Do kompletu świetne dziewczyny i cierpliwe instruktorki... Czy czegoś mi mogło brakować do szczęścia..?!

Mój blok i przednia część torby in spe


pilnie pracując...


Teraz czekam tylko na chwilę, by usiąść i skończyć torbę oraz zadanie domowe: wiatraczek do kołderki patchworkowej dla hospicjum.

Czekam, by włączyć maszynę,
by sprawdzić, czy szew biegnie równo,
by patrzeć, jak powstaje coś nowego...

Cóż. Na razie w przelocie przekładam tkaniny i głaszczę je ukradkiem.



czwartek, 26 czerwca 2014

Oczekując na warsztaty

Już w sobotę!!! 

Idę na warsztaty szycia patchworków, organizowany przez Szczecin Szyje i ogromnie się cieszę! Szycie precyzyjne to dla mnie spore wyzwanie ;) Mój temperament raczej pogania maszynę, niż cierpliwie rozprasowuje szwy, ale będę twarda. Pochwalę się potem, jak było.

Każda z nas ma uszyć sobie torbę z blokami patchworkowymi. Uwielbiam torby...




środa, 25 czerwca 2014

Zajawka

Czas depcze mi po piętach, skrobie marchewki aż niemiło...

Szyję, tkam, przędę, wyplatam - ale nie mam czasu na fotki! Więc w biegu, pędzie, przelocie - mała zajawka :)

Wszystko (poza butami), co na tej zacnej czwórce widać - uszyłam sama! Główne zręby na maszynie, wykończenia ręcznie, co by historyczności choć w części zadość uczynić ;) Widać też na kiecce krajkę, prezentowaną już wcześniej.




Z czasem pojawi się więcej i dokładniej. Z czasem... Niech ja go tylko nieco odbiegnę..!


poniedziałek, 16 czerwca 2014

Nietrafione zachciewajki i zdeptany instynkt

- Mamo, robot..!
- Mamo, kupisz mi robota..?
- Wiesz, a Staś przyniósł dziś robota...
- Tak chciałbym mieć robota...
- A ja nie mam żadnego robota...
Miesiącami.

Dobra, złamałam się. Nie to, żebym generalnie miała coś przeciwko robotom, ale znam trochę moich Hunów.
Wreszcie Dzień Dziecka i robot zmieniający się w auto. Tadaaam!
Radocha ogromna! 3 minuty.

Las, M. wystrugał z gałęzi zakrzywionego dziabaka do dziabania przedmiotów wszelakich oraz gruntu leśnego. Zabawa murowana na resztę dnia.

- Starszy, pilnuj robota, bo Młodszy zaraz go połamie...
- Nie szkodzi, niech się bawi. Ja już go nie chcę...

Międlę w duszy "A nie mówiłam..?!". Następnym razem dostanie woreczek leśnego runa. I patyk, jak będzie grzeczny...

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Na równoważni

Nie chcę gniewnych słów, okrzyków oburzenia czy wzajemnych przytyków. Tylko zrównoważonej oceny sytuacji.

 Kilka scen z mojego otoczenia, choć, na szczęście, poza moim progiem. Wybrane. Nie jedyne.

Przyjaciółka, tracąca przytomność z bólu w szpitalu czeka na operację. Pielęgniarka nie chce podać nic przeciwbólowego. Pomaga dopiero interwencja lekarza.

Znajoma, z silnym krwotokiem wewnętrznym po porodzie, przez niedbalstwo i lekceważenie lekarza, który nie reagował na jej skargi. 
- Może przeżyje - usłyszał świeżo upieczony ojciec. Przeżyła.

Sąsiadka, która straciła swoje maleńkie dziecko w szpitalu, bo położna nie odbiła dziecka po dokarmianiu. Zakrztusiło się. Nie odratowano go.

Nie zależało im.

Tylko druga sprawa odbiła się echem w mediach i zakończyła się jakąś naganą. Wobec żadnej z pozostałych osób nie wyciągnięto konsekwencji.

Miliardy takich scen dookoła. Poza światem medycyny i chorób także. Na ulicy. Na przejściu dla pieszych. W szkole. W polityce. Rzadko kończą się konsekwencjami. Zbyt rzadko.

W Łodzi muzułmanin zabił swoją polską żonę, bo uciekła, plamiąc jego honor. Sąd  wziął pod uwagę powołanie sie na jego wartości i tradycję. Wymiar kary zaskakująco niski.

Lekarz odmówił wykonania aborcji, proponując inną pomoc i opiekę. Młoda matka mogła skorzystać lub udać sie do innego lekarza. Złożyła doniesienie do prokuratury, media grzmią, internet wrzy.

Czy ludziom, którzy złożyli deklarację wiary, odmawiając przecinania jakiegokolwiek istnienia, należy się tak powszechne potępienie i sąd? Czy nie zatraciliśmy gdzieś po drodze właściwych proporcji ?

piątek, 6 czerwca 2014

Przekleństwo wyobraźni

Las. Czworo dzieci biega po krzakach, szukając skarbu piratów. Nie ma!
- Pewnie gnomy zwinęły, dranie jedne... - woła Druga Mama i cała czwórka rzuca się, by znaleźć ich ślady.
- Tu! Dziura pod korzeniami! - woła jeden z chłopców.
- Zobacz! - Starszy z podekscytowaniem wskazuje na wyżłobiony w ścieżce szeroki rowek.
- Pewnie ciągnęli tędy skrzynię ze złotem - kiwa głową Druga Mama.
Biegają od drzewa do drzewa, od korzenia do kamienia... Błysk w oku. Radosne okrzyki.

Wracamy do domu.
Starszy siedzi przy kolacji i łyżka zastyga mu w dłoni.
- Mamo... - zaczyna niepewnie - A ci piraci tu nie dotrą..?
- Skąd, boją się nas - rzucam nieuważnie. Cisza.
- Mamo... - oczy już lekko podejrzanie lśnią - ale na pewno..?

Zbystrzałam i przyjrzałam mu się uważniej. Strach.
- Wiesz, tak naprawdę to od setek lat nie ma piratów w ogóle, to taka zabawa była tylko. Na żarty. Na niby.
- A kiedy byli?
- Ze 300 lat temu może...- dołącza się M. - teraz już nie ma.
- A ten ślad po skrzyni..? Dziura pod korzeniami? Ukruszony kamień? Zielony znak na pniu..?
Sprawdza dokładnie i rzetelnie, szczegół po szczególe.
Opowiadam o strugach deszczu, żłobiących piasek. O korzeniach rozsadzających ziemię. O gryzoniach i ich norkach. O znakowaniu drzew.
Oddycha z ulgą, ale i tak nie chce zasypiać sam.

Słucham opowiadań Starszego przynoszonych z przedszkola i zastanawiam się.
Co dzieje się w główkach kilkulatków podczas oglądania bajek, w których bohaterowie strzelają do potworów z bazooki..?

niedziela, 1 czerwca 2014

Bukiet na deser

Dostałam od M. bukiet czarnego bzu. No to go zjadłam.

No dobrze, nie cały, tylko pół, bo reszta poszła na ususzenie do herbaty.
I nie sama, bo współwinni są wszyscy, choć z różnym stopniem entuzjazmu...


środa, 28 maja 2014

Strzały i pioruny

Łuk zamieszkał z nami od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz miałam czas zrobić z niego użytek. Trochę jeszcze marny, ale ostatecznie ćwiczenie czyni mistrza, czyż nie?

Udało mi się kilka razy trafić w cel, kilka zaś razy strzelić sobie cięciwą po przedramieniu (karwasze poproszę!). Nabiera teraz ładnie żółtej barwy. Już czekam na błękity...

Strzelaliśmy wraz z (również dzieciatymi) znajomymi w pięknych okolicznościach przyrody. Akacje pachniały odurzająco, nieletnia armia czworga (może nieliczna, ale doborowa) biegała po skarpach, przekształconych w statek. Starszy na zmianę przeprowadzał abordaż, rzucał piorunami kulistymi i zamiatał. Każda okazja jest dobra. Najlepsza poza domem.

Młodszy tłukł łukiem Starszego o ziemię, domagając się naszych strzał, szarżował na okręt bojowy, po czym zjeżdżał z niego na ubłoconym siedzeniu. Oraz obdarzył mnie bukietem kwitnących chwastów, kiedy niezobowiązująco zagadnęłam powietrze, czy nie zorganizowałby mi ktoś kwiatów akacji...





piątek, 23 maja 2014

Leśne łowy

Kolejny weekend dyszy mi nad karkiem, a ja dopiero o poprzednim...

Powietrza mi trzeba! Pojechaliśmy w las. W zielsko. Na łowy...

Znalazłam polanę i rozłożyłam się przy niej obozem. Bez namiotów i ogniska, ale z całą łąką soczystej trawy i innych pachnących w słońcu przedstawicieli zieloności wszelakich.



M. strugał narzędzia z drewna - do wbijania w ziemię, do ścinania zielska... To tak na usprawiedliwienie potrzeby noszenia noża za pasem zapewne.

Starszy... pracowicie sprzątał. Wpadł do lasu, chciwie złapał pierwszą z brzegu gałąź i oznajmił, że będzie zamiatał. I tak do końca. Widoczna na zdjęciu kupka suchych liści ewoluowała wciąż z rzeczonej kupki liści do jaskini, kopczyka leśnych szczurów czy poduszki. I z powrotem. Jak hobbit niemalże.




Młodszy tradycyjnie wlazł w pokrzywy, pożarł zabrane zapasy bakalii, wytłukł kijem wszystkie dzikie zwierząta, po czym zażądał oznak czułości w formie przytulanek. I zasnął. 


Ja zaś węszyłam po polanie jako ten pies gończy. 



Pokrzywa, krwawnik i dziki szczaw. Zginęły później w zupie. Wszak i tak..., wzdychał seler.
Skrzyp. Usmażony potem na masełku towarzyszył mięsku w marynacie z dzikiego czosnku. Smakował jak smażona szarańcza, tudzież płetwy smażonych rybek. Tylko ciągnął się z lekka, pewnie nie był już wystarczająco młodziutki. Raczej do niego w tej formie nie wrócę...
Dziurawiec. Ususzony czeka swego losu.
Dzika marchew. Niewielka, rachityczna, ale zapachem nadrabia za swoje nikczemne gabaryty!
Łapki świerkowe na przegryzkę.

A dziś znowu piątek! Jakie macie plany na weekend?

poniedziałek, 12 maja 2014

Owocny weekend

Baaardzo owocny weekend.
Cały w tempie sprintu po puchar WGP (niezorientowanych odsyłam do filmów z Zygzakiem McQueenem, tudzież do przedszkolnej grupy Motyle).

Piknik rodzinny w przedszkolu. Wpadamy na ostatnie pół godziny. Starszy powiewa ciągnięty za rękę, Młodszy na plecach. Starszy wsiąkł w odmętach dmuchanej zjeżdżalni, Młodszy z dzikim błyskiem w oku rzucił się w tournee po przestronnym placu zabaw. Nie próbowałam dotrzymać mu kroku. Rejestrowałam tylko pasiaste, jasne smugi, gdy przemieszczał się galopem między drewnianym domkiem, karuzelą, okrętem...

Dojrzałam mlecze. Lekko zdechłe, mokre od porannego deszczu, ale cóż, ostatnia okazja. Nazbierałam, ile zdążyłam. Teraz siedzą w lodówce, w doborowym towarzystwie cytryny i imbiru, i pachną obłędnie. Możliwe, że zbyt często teraz otwieram lodówkę...

Deszczowa niedziela przyprawiła mnie o dreszcze. Niepokoju o całość domostwa, niecierpliwości i strachu przed zwichnięciem równowagi. Zarządziłam kalosze, kurtki i hajda.

Zagnałam chłopców na ustronny, a zielony i przestronny teren Politechniki. Oszklone nisze po bokach wejścia przeszły transformację na rakiety kosmiczne. doskonałe do lotów podgwiezdnych i konsumowania zabranych zapasów rodzynek, żurawiny i migdałów. Bieg astronautów od rakiety do rakiety motywował automatyczne drzwi do wzmożonego wysiłku. Otworzyć, zamknąć, otworzyć, zamknąć, otworzyć... W końcu pani z portierni przyszła je zablokować i nie zraziła się nawet widokiem dwóch wdzięcznych, gwiezdnych glonojadów, próbujących przez szybę zajrzeć do środka.

Zadbane trawniki skoszone, ale w trudniejszych dla kosiarki zakątkach pyszniły sie jeszcze mlecze i stokrotki. Zgarnęłam te pierwsze, podczas gdy Starszy zapakował do pudełka po prowiancie stokrotki do sałatki i pędy iglaków na przekąszenie w drodze do domu. Przekąsił, owszem.

Po czym z nową energią przywitał rozległe i głębokie kałuże, do których z racji bliskości domu nie wzbraniałam dostępu. Młodszy zataczając się do śmiechu skakał zachlapując się po pas. Starszy  zaśmiewał się na równi, zachlapując Młodszego po czubek głowy.

Wrócili przemoczeni, zachwyceni i z wodą w kaloszach.




poniedziałek, 5 maja 2014

Dresówka na start!

Zmotywowana comięsięcznym Sew Along Szczecin Szyje - w ramach którego na warsztat poszła dresówka - pocięłam cały swój zapas szarej dresówki. Zszyć zdążyłam jedynie dwie rzeczy, ale wobec nawału spraw i osóbek skutecznie odciągających mnie od maszyny - i tak jestem zadowolona...

Pierwsza powstała chusteczka na szyję, miękka i wdzięczna, dla mojej małej siostrzenicy: dresówka z jednej strony i kolorowe, bawełniane sówki z drugiej. Juz w użyciu i wyglada na to, że się sprawdza ;)





Drugi wyszedł spod igły (wyszarpywany wielokrotnie, bo pętlenie, bo nic, bo igła, bo coś... "Weź te łapki!" "Nie! Nie ciągnij..!) komin dla mnie. Też z bawełenką, tym razem w wiosenne kwiaty:




Na razie tyle.

Pozostałe czekają na zlitowanie...

Świąteczny szczawik

Nadal celebrujemy wiosnę. No muszę się nią nacieszyć!

Obserwujemy, jak pęcznieją pączki, ulistniają się liściaste gałązki, kwitną kwiaty...


W ramach świątecznego szabru nazbieraliśmy całe naręcze zajęczego szczawiu, przeistoczonego następnie w smakowicie (powiedzmy...) zieloną zupę. 
Dzieciom smakowało bardziej, niż niektóre świąteczne frykasy :D

środa, 16 kwietnia 2014

Torebeczka dla dziewczynki

Obudziłam się, jak zwykle, niemal za późno. To "niemal" na szczęście mnie uratowało ;)

Torebka na urodziny Chrześniaczki zaplanowana, ba! nawet rozpoczęta była już dawno, ale porzucona w szufladzie czekała na swój lepszy czas. Ów czas zbliżył siż definitywnie, nieco mnie zaskakując, ale za to wymuszając efekty :)

Więc jest - torebeczka na dziewczynki, z upodobanym sobie przez nia wzorem w Angry Birds, z jasnozieloną, wiosenną podszewką i równie wiosennym, słonecznie żółtym kwiatkiem do ozdoby. Kwiatek zresztą jest broszką, można ja odpiąć do prania albo do samodzielnego noszenia.






Guziczek z kredką zachwycił Starszego, w związku z czym całe popołudnie bawili się pozostałymi (były na zmianę kredkami, rakietami i zapałkami "Młodszy, uważaj! Możesz się poparzyć! Mamo, on nie może!!" - martwił się Starszy. Ustaliliśmy więc, że guzik-kredka Młodszego ma odłamaną siarkę i jest w pełni bezpieczna...). Po zabawie brakuje mi niestety kilku, coż.

Trzecim efektem szycia, po torebce i pysznej zabawie, jest absolutna konieczność uszycia kolejnej, tym razem chłopięcej torby - dla Starszego.