Szosa podmiejska, my w nastrojach weekendowych, choć to tylko popołudnie.
Przy drodze dwa krzyże. Tłumaczę Starszemu, dlaczego tu stoją. Dla pamięci, wspomnień, modlitwy może.
Kawałeczek dalej ambulans, wóz strażacki i dwa rozbite samochody.
- A gdzie kierowca? - pyta Starszy.
- Pewnie w szpitalu...
- A może już mu krzyż stoi?
Tłumaczę jeszcze raz, że krzyż to w przypadku śmierci tylko.
- Ja bym się zaopiekował Młodszym. Z tatą - deklaruje beztrosko.
Przez chwilę nie rozumiem.
- To znaczy jakbym umarła..?
- Tak... Ale wiesz, że Cię kocham? - upewnia się jakby niespokojnie.
Jedziemy dalej przez słoneczny las.
W oczach mam te krzyże, z zawieszonymi plastikowymi kwiatami, wypłowiałymi do cna. Barw już nie sposób rozpoznać.
oj oj oj ja bym się doszczętnie zryczała :*
OdpowiedzUsuń