środa, 28 maja 2014

Strzały i pioruny

Łuk zamieszkał z nami od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz miałam czas zrobić z niego użytek. Trochę jeszcze marny, ale ostatecznie ćwiczenie czyni mistrza, czyż nie?

Udało mi się kilka razy trafić w cel, kilka zaś razy strzelić sobie cięciwą po przedramieniu (karwasze poproszę!). Nabiera teraz ładnie żółtej barwy. Już czekam na błękity...

Strzelaliśmy wraz z (również dzieciatymi) znajomymi w pięknych okolicznościach przyrody. Akacje pachniały odurzająco, nieletnia armia czworga (może nieliczna, ale doborowa) biegała po skarpach, przekształconych w statek. Starszy na zmianę przeprowadzał abordaż, rzucał piorunami kulistymi i zamiatał. Każda okazja jest dobra. Najlepsza poza domem.

Młodszy tłukł łukiem Starszego o ziemię, domagając się naszych strzał, szarżował na okręt bojowy, po czym zjeżdżał z niego na ubłoconym siedzeniu. Oraz obdarzył mnie bukietem kwitnących chwastów, kiedy niezobowiązująco zagadnęłam powietrze, czy nie zorganizowałby mi ktoś kwiatów akacji...





piątek, 23 maja 2014

Leśne łowy

Kolejny weekend dyszy mi nad karkiem, a ja dopiero o poprzednim...

Powietrza mi trzeba! Pojechaliśmy w las. W zielsko. Na łowy...

Znalazłam polanę i rozłożyłam się przy niej obozem. Bez namiotów i ogniska, ale z całą łąką soczystej trawy i innych pachnących w słońcu przedstawicieli zieloności wszelakich.



M. strugał narzędzia z drewna - do wbijania w ziemię, do ścinania zielska... To tak na usprawiedliwienie potrzeby noszenia noża za pasem zapewne.

Starszy... pracowicie sprzątał. Wpadł do lasu, chciwie złapał pierwszą z brzegu gałąź i oznajmił, że będzie zamiatał. I tak do końca. Widoczna na zdjęciu kupka suchych liści ewoluowała wciąż z rzeczonej kupki liści do jaskini, kopczyka leśnych szczurów czy poduszki. I z powrotem. Jak hobbit niemalże.




Młodszy tradycyjnie wlazł w pokrzywy, pożarł zabrane zapasy bakalii, wytłukł kijem wszystkie dzikie zwierząta, po czym zażądał oznak czułości w formie przytulanek. I zasnął. 


Ja zaś węszyłam po polanie jako ten pies gończy. 



Pokrzywa, krwawnik i dziki szczaw. Zginęły później w zupie. Wszak i tak..., wzdychał seler.
Skrzyp. Usmażony potem na masełku towarzyszył mięsku w marynacie z dzikiego czosnku. Smakował jak smażona szarańcza, tudzież płetwy smażonych rybek. Tylko ciągnął się z lekka, pewnie nie był już wystarczająco młodziutki. Raczej do niego w tej formie nie wrócę...
Dziurawiec. Ususzony czeka swego losu.
Dzika marchew. Niewielka, rachityczna, ale zapachem nadrabia za swoje nikczemne gabaryty!
Łapki świerkowe na przegryzkę.

A dziś znowu piątek! Jakie macie plany na weekend?

poniedziałek, 12 maja 2014

Owocny weekend

Baaardzo owocny weekend.
Cały w tempie sprintu po puchar WGP (niezorientowanych odsyłam do filmów z Zygzakiem McQueenem, tudzież do przedszkolnej grupy Motyle).

Piknik rodzinny w przedszkolu. Wpadamy na ostatnie pół godziny. Starszy powiewa ciągnięty za rękę, Młodszy na plecach. Starszy wsiąkł w odmętach dmuchanej zjeżdżalni, Młodszy z dzikim błyskiem w oku rzucił się w tournee po przestronnym placu zabaw. Nie próbowałam dotrzymać mu kroku. Rejestrowałam tylko pasiaste, jasne smugi, gdy przemieszczał się galopem między drewnianym domkiem, karuzelą, okrętem...

Dojrzałam mlecze. Lekko zdechłe, mokre od porannego deszczu, ale cóż, ostatnia okazja. Nazbierałam, ile zdążyłam. Teraz siedzą w lodówce, w doborowym towarzystwie cytryny i imbiru, i pachną obłędnie. Możliwe, że zbyt często teraz otwieram lodówkę...

Deszczowa niedziela przyprawiła mnie o dreszcze. Niepokoju o całość domostwa, niecierpliwości i strachu przed zwichnięciem równowagi. Zarządziłam kalosze, kurtki i hajda.

Zagnałam chłopców na ustronny, a zielony i przestronny teren Politechniki. Oszklone nisze po bokach wejścia przeszły transformację na rakiety kosmiczne. doskonałe do lotów podgwiezdnych i konsumowania zabranych zapasów rodzynek, żurawiny i migdałów. Bieg astronautów od rakiety do rakiety motywował automatyczne drzwi do wzmożonego wysiłku. Otworzyć, zamknąć, otworzyć, zamknąć, otworzyć... W końcu pani z portierni przyszła je zablokować i nie zraziła się nawet widokiem dwóch wdzięcznych, gwiezdnych glonojadów, próbujących przez szybę zajrzeć do środka.

Zadbane trawniki skoszone, ale w trudniejszych dla kosiarki zakątkach pyszniły sie jeszcze mlecze i stokrotki. Zgarnęłam te pierwsze, podczas gdy Starszy zapakował do pudełka po prowiancie stokrotki do sałatki i pędy iglaków na przekąszenie w drodze do domu. Przekąsił, owszem.

Po czym z nową energią przywitał rozległe i głębokie kałuże, do których z racji bliskości domu nie wzbraniałam dostępu. Młodszy zataczając się do śmiechu skakał zachlapując się po pas. Starszy  zaśmiewał się na równi, zachlapując Młodszego po czubek głowy.

Wrócili przemoczeni, zachwyceni i z wodą w kaloszach.




poniedziałek, 5 maja 2014

Dresówka na start!

Zmotywowana comięsięcznym Sew Along Szczecin Szyje - w ramach którego na warsztat poszła dresówka - pocięłam cały swój zapas szarej dresówki. Zszyć zdążyłam jedynie dwie rzeczy, ale wobec nawału spraw i osóbek skutecznie odciągających mnie od maszyny - i tak jestem zadowolona...

Pierwsza powstała chusteczka na szyję, miękka i wdzięczna, dla mojej małej siostrzenicy: dresówka z jednej strony i kolorowe, bawełniane sówki z drugiej. Juz w użyciu i wyglada na to, że się sprawdza ;)





Drugi wyszedł spod igły (wyszarpywany wielokrotnie, bo pętlenie, bo nic, bo igła, bo coś... "Weź te łapki!" "Nie! Nie ciągnij..!) komin dla mnie. Też z bawełenką, tym razem w wiosenne kwiaty:




Na razie tyle.

Pozostałe czekają na zlitowanie...

Świąteczny szczawik

Nadal celebrujemy wiosnę. No muszę się nią nacieszyć!

Obserwujemy, jak pęcznieją pączki, ulistniają się liściaste gałązki, kwitną kwiaty...


W ramach świątecznego szabru nazbieraliśmy całe naręcze zajęczego szczawiu, przeistoczonego następnie w smakowicie (powiedzmy...) zieloną zupę. 
Dzieciom smakowało bardziej, niż niektóre świąteczne frykasy :D