Łuk zamieszkał z nami od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz miałam czas zrobić z niego użytek. Trochę jeszcze marny, ale ostatecznie ćwiczenie czyni mistrza, czyż nie?
Udało mi się kilka razy trafić w cel, kilka zaś razy strzelić sobie cięciwą po przedramieniu (karwasze poproszę!). Nabiera teraz ładnie żółtej barwy. Już czekam na błękity...
Strzelaliśmy wraz z (również dzieciatymi) znajomymi w pięknych okolicznościach przyrody. Akacje pachniały odurzająco, nieletnia armia czworga (może nieliczna, ale doborowa) biegała po skarpach, przekształconych w statek. Starszy na zmianę przeprowadzał abordaż, rzucał piorunami kulistymi i zamiatał. Każda okazja jest dobra. Najlepsza poza domem.
Młodszy tłukł łukiem Starszego o ziemię, domagając się naszych strzał, szarżował na okręt bojowy, po czym zjeżdżał z niego na ubłoconym siedzeniu. Oraz obdarzył mnie bukietem kwitnących chwastów, kiedy niezobowiązująco zagadnęłam powietrze, czy nie zorganizowałby mi ktoś kwiatów akacji...
haha pamiętam w Baniach starszak dostał łuk, z jedną tępą strzałą, strzelił raz i oznajmił "a telaz taką z kolcem" ;)
OdpowiedzUsuńI tym kolcem ziuuuuu! ;) Strach sie bać ;) mojemu Starszemu da sie wytłumaczyc, ale Młodszy twardo wybiera najostrzejsze groty :D
OdpowiedzUsuń