poniedziałek, 12 maja 2014

Owocny weekend

Baaardzo owocny weekend.
Cały w tempie sprintu po puchar WGP (niezorientowanych odsyłam do filmów z Zygzakiem McQueenem, tudzież do przedszkolnej grupy Motyle).

Piknik rodzinny w przedszkolu. Wpadamy na ostatnie pół godziny. Starszy powiewa ciągnięty za rękę, Młodszy na plecach. Starszy wsiąkł w odmętach dmuchanej zjeżdżalni, Młodszy z dzikim błyskiem w oku rzucił się w tournee po przestronnym placu zabaw. Nie próbowałam dotrzymać mu kroku. Rejestrowałam tylko pasiaste, jasne smugi, gdy przemieszczał się galopem między drewnianym domkiem, karuzelą, okrętem...

Dojrzałam mlecze. Lekko zdechłe, mokre od porannego deszczu, ale cóż, ostatnia okazja. Nazbierałam, ile zdążyłam. Teraz siedzą w lodówce, w doborowym towarzystwie cytryny i imbiru, i pachną obłędnie. Możliwe, że zbyt często teraz otwieram lodówkę...

Deszczowa niedziela przyprawiła mnie o dreszcze. Niepokoju o całość domostwa, niecierpliwości i strachu przed zwichnięciem równowagi. Zarządziłam kalosze, kurtki i hajda.

Zagnałam chłopców na ustronny, a zielony i przestronny teren Politechniki. Oszklone nisze po bokach wejścia przeszły transformację na rakiety kosmiczne. doskonałe do lotów podgwiezdnych i konsumowania zabranych zapasów rodzynek, żurawiny i migdałów. Bieg astronautów od rakiety do rakiety motywował automatyczne drzwi do wzmożonego wysiłku. Otworzyć, zamknąć, otworzyć, zamknąć, otworzyć... W końcu pani z portierni przyszła je zablokować i nie zraziła się nawet widokiem dwóch wdzięcznych, gwiezdnych glonojadów, próbujących przez szybę zajrzeć do środka.

Zadbane trawniki skoszone, ale w trudniejszych dla kosiarki zakątkach pyszniły sie jeszcze mlecze i stokrotki. Zgarnęłam te pierwsze, podczas gdy Starszy zapakował do pudełka po prowiancie stokrotki do sałatki i pędy iglaków na przekąszenie w drodze do domu. Przekąsił, owszem.

Po czym z nową energią przywitał rozległe i głębokie kałuże, do których z racji bliskości domu nie wzbraniałam dostępu. Młodszy zataczając się do śmiechu skakał zachlapując się po pas. Starszy  zaśmiewał się na równi, zachlapując Młodszego po czubek głowy.

Wrócili przemoczeni, zachwyceni i z wodą w kaloszach.




5 komentarzy:

  1. Haha cudna relacja ;-) musze nastepnym razem wybrac sie z toba bo na bank było czadersko ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było :D Każda dodatkowa para kaloszy i metrów do zachlapania - zawsze mile widziane! ;)

      Usuń
  2. Woda w kaloszach jest najlepsza. A chłopaki widać, że bawili się wyśmienicie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. a te kwiatki w wodzie wyglądają jak kawłeczki lodu, zgłupiałam na początku o jakiej porze roku mówisz. Poza tym nie wiedziałam, że mlecze pachną! strasznie wam zazdroszczę tej zabawy, wiem, że chłopcy by do was chętnie dołączyli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mlecze pachną dość słabo, ale w połączeniu z imbirem i cytryną..! Mmmm...

      Usuń