wtorek, 29 grudnia 2015

Mikołajkowe zdjęcie grupowe

Zanim jeszcze rozkręciła się świąteczna spirala - dla przedszkolaków koleżanki uszyłam małą gromadkę.

Dziewczynki miały mieć sukienki z lnu (i już wiem, że takie maleńkie sukieneczki lniane szyje się fa-tal-nie!), więc mają... Chłopcy mogą biegać w miękkich spodenkach z dresówki i skwapliwie z tego korzystają. 

A tu sesja zdjęciowa całej grupy. Jakość średnia, bo ani czas, ani (przede wszystkim) światło nie rozpieszczały nas ostatnio.







środa, 23 grudnia 2015

Korzennie

Pieczemy babeczki.
Chłopaki coś szepczą sobie do ucha, ostatecznie oznajmiają, iż jest za mało kulki wołowej.
- ???
- No, tej, co tarłaś...
- Gałki muszkatołowej..?

Pierniczkami pachnie każdy kąt. Stoją na stole i stygną. Zza rogu słychać teatralne szepty i nisko przy ziemi pojawia się płowa czupryna. Chłopaki pełzną ukradkiem po (kolejny) łup. Nie mam serca podsunąć talerza i zniweczyć tak emocjonującego polowania.

Ostatnie dni owocowały w sporo zawirowań rodzinno (teściowa przeniosła się z rejonów odległych w nader bliskie)- zdrowotno-innych, co zaowocowało kompletnym zastojem świątecznym. Nie miałam czasu nic zrobić, przygotować, nastawić się psychicznie, wyciszyć choć w promilu. Tylko te pierniczki pachną. Okruchy rozsiane po całym domu i przyklejone do małych skarpetek muszą nadrobić za całą resztę.



wtorek, 10 listopada 2015

Na osłodę

Zataczając się z lekka docieram ostatnio do krańca dnia. 
Troche na nogach, troche na czworaka. 
Z rzadka z poziomu podłogi dosięgam maszyny czy innych płaszczyzn, o których marzę w ciągu dnia, póki jeszcze mam siły ;)

Ale czasem sie udaje! Ostatnio na osłodę i na intensyfikacje przyjemności z takich chwil - uszyłam sobie woreczek na robótki. 
Oto woreczek i chusta (zalążek) w niej - z arbuzowej włóczki z angorką. Cudooownie miękka i miła. W sam raz na chwilę odpoczynku.






środa, 30 września 2015

Poroże na scianę i inne takie

W obłąkańczego biegu wyrywają mnie czasem jakieś perełki i przystopują na moment. Dzisiejsza była tak urocza, że aż się podzielę.

Wychodząc z przedszkola Młodszego wyłowiłam kątem oka ogłoszenie. Lista z nagłówkiem "Rodzice chętni na odcisk rączki 3D". Zerknęłam na załączone zdjęcia przykładowe. Małe, szarosine gipsowe rączki wystające z drewnianych podstawek. Doprawdy miło, że nie doczepili plastikowych tętniczek...



piątek, 4 września 2015

Podróże w czasie

Letnie warsztaty archeologii doświadczalnej w wolińskim skansenie oderwały mnie od świata, w którym żyję na codzień. Zaskakująco szybko i skutecznie.

Nic to, że przez większość dni było zimno, wiało straszliwie i namiot, uszczelniony trzciną i sianem, z trudem zatrzymywał nocą lodowaty wiatr.

W naturalny sposób rytm dnia układał się zgodnie ze słońcem. Obiad, gotowany w kotle nad ogniskiem, miał smak głębszy, niż ten z domowej kuchni. Kawałek deski, ostry nóż, nieco drew dorzucanych do ognia, kołyszący się kociołek, a w nim kilka garści kaszy, warzywa, trochę zielska zerwanego nieopodal. Oczy łzawiły od dymu. Nie przeszkadzało mi to zbytnio.

Po skansenie, między chatami, nad drewnianymi chodnikami snuły się welony dymu. Całe dnie niemal. Ogniska płonęły, by zagotować wodę, ugotować coś ciepłego, rozgrzać się nieco.

Z ławeczki przed chatą, na której siadywałam niekiedy, by poczytać chłopakom (no dobra, książki reko to nie były, królował kapitan Nemo i d’Artagnan), potkać trochę lub zwyczajnie pogadać – spoglądałam na pracujące miechy kowali i zanikający pod młotami żar, glinę, która w rękach Grześka zmieniała się w piękne garnki, słuchałam, oddychałam, żyłam prawdziwiej jakby niż teraz, przy biurku na n-tym piętrze.

Chłopcy zarzucali wełniane kaptury, zgarniali swój drewniany arsenał i biegli do kolegów. Łowili ryby, staczali wielkie bitwy, wdrapywali na pnie, ganiali za owcami. Nie mieli czasu na sen, który zaskakiwał ich nagle, w połowie zdania.

Mogłabym tam wrócić. Choćby zaraz.








Wielka bitwa





wtorek, 7 lipca 2015

Torba młodego wojownika

Za oknem już upały, a zaległe posty leżą i czekają na odrobinę (haha) czasu.

Więc na ochłodę - wiosenny dzień w parku.

A w parku właściciel torby z, jakżeby inaczej!, łodziami Wikingów. 
Ukochana, noszona i targana wszędzie.

Wybór kolorów i dodatków: Starszy.
Wykonanie: mama Starszego.
Żądania uszycia kolejnej: Młodszy.

Miłego dnia!







 Wewnętrzna kieszona na zamek.

Na ołówek. Na naklejki. Na kamyczki i cuda na kiju o drobnych gabarytach.



piątek, 12 czerwca 2015

Wagary na regatach

Za oknem uliczka ożyła. A wraz z nią szerokie tarasy schodzące do Odry (zapewne dla równowagi z połową miasta, która zamarła w korkach).

Tętnią podskórnie i napowierzchniowo. Głosy, okrzyki, megafony, muzyka, pawilony i ludzie w stadach i pojedynczo.

Dosłownie na wprost hałda dużych, wielobarwnych korali. Zerkam jednym okiem i piszę wciąż to samo zdanie, bo jak w takich warunkach trafić we właściwe klawisze?

Na myśl o tym, że wrócę tu jutro z Hunami, czuję dreszcze. Żal nie pokazać, ale w przeczuciu gorączkowego wydłubywania ich z tłumu, już mi drętwieje kark.

Ale dziś… Dziś ucieknę na małe wagary. Sama. I na myśl o tym czuję się jak mała dziewczynka na jarmarku pełnym malowanych kogucików i jabłek w czerwonym karmelu.


--------------



Przygotowania do finału Bałtyckich Regat Wielkich Żaglowców.


Koralikom się oparłam (ale z daleka wyglądały lepiej...). Kubkowi już nie. Mój Ci on!




środa, 3 czerwca 2015

O twórczych skutkach dewastacji


Strach czasem w gości pójść. To, że Młodszy unicestwił jednym gospodarzom telewizor spryskiwaczem do kwiatków już pisałam.

W okresie jeszcze przedwiosennym piłam kawę z przyjaciółką, podczas gdy dziateczki bawiły się nieopodal. Cisza zaalarmowałaby mnie wcześniej, ale i jej nie było. 

Wieść dotarła do mnie wraz z zadziwiająco spokojną relacją jednej z małych gospodyń, której Młodszy w twórczym szale narysował na nowym plakacie z Olafem swoje efemeryczne dzieło. Dzieło było ołówkiem i zmazało sie bez śladu. Niemal. Nie dla Młodszego subtelności i poza linią, ołówek pozostawił po sobie również (niewielką na szczęście) dziurę.

Ręce załamałam, przyjęłam z pełnym zrozumieniem oczekiwania dziewczęcia, które kończąc relację spodziewało się jakiegos zadośćuczynienia. 

Pręgierz tudzież klęczenie na grochu raczej nie przyniosłyby jej ukojenia.

Uznała natomiast, że poduszka z Olafem - ooo, tak, ona ją z pewnością pocieszy!

Więc usiadałam do roboty.
Siedziałam długo. Mój akt twórczy trwa nieporównywalnie dłużej, niż młodego barbarzyńcy.

Efekty na szczęście są trwalsze niż ołówkowe zawirowania.

Oto olafia pociecha:









poniedziałek, 1 czerwca 2015

Podśpiewki, przyśpiewki

Śpiewacie, lubicie?
Od dziecka potrzeba tego typu ekspresji trzymała się mnie na mur. Chłopaki nauki w las nie posłali i z zamiłowaniem wydają dźwięki wszelakie, od tych śpiewanych, przez rytmiczne, po hmm, krzykliwo-zwierzęce? Dość, że rzadko u nas cicho.

Z rozczulenie słucham Młodszego, kiedy płynnie przeskakuje z Jek ja jeeeeechał do mojej dziewczyny miesiącek byyyyyył wysoko na Bursztynek, bursztynek czy Lewa, lewa, idzie sobie Młooodszy i piosenke śpiewa!!!
Zgodnie z własnym temperamentem tak miłosne, jak i żłobkowe piosenki śpiewa z równą fantazją i nader gromkim przytupem.

Doprawdy szczęście, że sasiedzi z naprzeciwka mieszkają tylko sezonowo, a sąsiadka z dołu jest w znacznym stopniu przygłucha. (Kiedyś przepraszała, że słucha TV na cały regulator, innym wyraziła swój zachwyt, że takie grzeczne te dzieci, nic a nic ich nie słychać! Nabrałam powietrza i wypuściłam ze słabym Och!, co to miał brzmieć, jak wyraz zadowolenia, bo cóż miałam powiedzieć, żeby kłamliwie nie przytaknąć, a i nie zranić niestosowną uwagą o stanie jej słuchu?).

Synom się nie dziwię. Notorycznie korzystając ze złudnej samotności w samochodzie śpiewam z głębi duszy (ostatnio najchętniej na biało, doskonale działa jak wentyl dla upuszczenia nadmiaru emocji czy myśli). 
Czasem zapomnę domknąć okna. 
Twarze mijanych przechodniów szybko mi to uświadamiają.





wtorek, 19 maja 2015

Wymianka

Palec starszego zostawili już w spokoju. Zrasta się po cichu i pomimo.
Telewizor padł ostatecznie i z godnością udał się do kasacji. Pod rękę z myślami o nowym aparacie.

Na pociechę jednak, w samą porę - przyszedł wymiankowy prezent. Łaknąc niespodzianek (bo któżby nie..?) jakiś czas temu zgłosiłam się do zabawy



I oto przyszło coś od Bajkowej Pracowni. Dziękuję! Ogrzało me (przeciętnie) wątłe ciało i serce.

Poncho z wełny parzonej, kolor mi nie wyszedł - jest ciemnojodłowy z nutką morskiego:





Jest wygodne, dość miękkie i mimo tych dziur grzeje naprawdę! W prostocie siła, polubiliśmy się zdecydowanie.

Aaale to nie koniec, był jeszcze deser:



Woreczek lniany, bardzo starannie uszyty i ozdobiony szydełkową rozetką, w rozmiarze stworzonym jakby pod moje ulubione wrzeciono. 

Taaaak, ja różne rzeczy noszę w torebce... Nie bez powodu jest przepastna. Nie tylko dlatego, że wiecznie coś w niej przepada.




Teraz kolej na mnie, nie pokażę jeszcze, żeby nie psuć niespodzianki.

Ale za to jedno pytanie mam. Patrząc, jak chłopcy grają na komputerze zrobionym z rozłożonej ulotki turystycznej, wskazują sobie palcem co lepsze zagrania na nieistniejącym ekranie i zaśmiewają się z udanych posunięć, pomyślałam, że może niech pograją czasem naprawdę. Znacie gry dla kilkulatków, które nie są głupie, agresywne i nie rażą doznań estetycznych?

sobota, 9 maja 2015

Parami, tabunami

Dwa ostatnie dni zapewniły mi rozrywek w nadmiarze.

Jadę sama z Młodszym. Główna przelotówka miasta, spory ruch. Nagły wrzask z tyłu. 
- Autko!! - jęczy Młodszy, więc oddycham spokojniej. Pewnie przytrzasnął paluszek zabawką, zaraz przejdzie. Czerwone światło, odwracam się. Na dolnej wardze, niczym kolczyk, wisi zabawka z jajka-niespodzianki. Zakotwiczona na mur. To dopiero niespodzianka. Uwolniłam go na najbliższym parkingu, ale dziurkę pod kolczyk miał niemal gotową do użycia.

Popołudnie w miłym towarzystwie u znajomych. Poza spryskaniem telewizora odżywką do storczyków i stworzeniem graffiti na ścianie (zmyło się na szczęście) nie było większych wypadków. Wysiedliśmy pod domem. Niemal wszyscy. Palec Starszego pozostał w środku. 
Po łyżeczce Ibumu i odcinku Bolka i Lolka przestał boleć, więc odetchnęłam spokojniej. Rano bez zmian. W połowie dnia telefon ze szkoły. Palec spuchł i pewnie boli, bo Starszy płakał.
Pędem do szkoły. 
- Boli? Płakałeś.
- Taaaak, bo za linię wyszedłem...
Idziemy do szpitala, biegnie przez park goniąc gołębie, a bandaż z temblaka powiewa za nim jak zerwana smycz. I znów oddycham spokojniej.

Pierwsze zdjęcie. Złamanie z przemieszczeniem. Trzeba nastawić. Znieczulenie tryska ze strzykawki, ochlapując mi policzek. Spore ręce chirurga manipulują przy centymetrowej kosteczce.
Drugie zdjęcie. Prawie bez poprawy. Drugie nastawianie i pierwszy gips. Za trzy dni do kontroli. Zbiorowa konsultacja z ortopedą, czy wystarczy, czy tę mikrokostkę trzeba jednak od wewnątrz poukładać. 

Wracam do domu. Na bluzce ślady Starszakowego płaczu i gipsu. Krew na rękach.
Ranny słaniając się na nogach dotarł do cukierni, ordynując lody o smaku gumy balonowej. Pokrzepiony wdrapał się na wieżę z opon, podpierając się łokciem, po czym zjechał, nabijając mi potężnego guza na czole. Było nie asekurować. Ostudziło mnie to.

W domu powitała nas nowina. Spryskany wczoraj hojnie odżywką telewizor znajomych stoi nadal, jak byk. Właczony parska iskrami. Cudownie.

Jak to dobrze, że nie kupiłam tego aparatu, na który zbierałam.

Już przy tym nie ruszył mnie fakt, że dzień po dniu kolejne dwie pary butów postanowiły pozostawić po sobie ślad. Pierwsze zostawiły na chodniku obcas, drugie całą podeszwę. Ach nic to. Mam przecież klapki. Jeszcze.


wtorek, 5 maja 2015

Torba przepastna

Zobaczyłam na koleżance wielką torbę w kratę. Była późna zima, torba kojarzyła się z przytulnym domem, kominkiem i wszelkimi wygodami. Zapragnęłam mieć torbę równie sugestywną, choć może niekoniecznie bardzo zimową.

Minęła wiosna, lato, jesień i zima. Kolejna wiosna nie doczekawszy się torbiszcza, wysłała mi motywacyjny impuls w zadek, w postaci rozlezienia się tych, które dotąd posiadałam.
Zdetermiowana wyciągnęłam zachomikowane turkusy, uzupełniłam zielenią, zameczkiem z koronką (w wewnętrznej kieszonce) i zaczęłam ciąć. Troche na żywioł - tu przycięłam, tam przycięłam.

Wór na najpotrzebniejsze-rzeczy-pół-szafy-i-kilogram-ziemniaków, wzorowany na pierwowzorze, zapoczątkował jednak inny, nowy byt.

Oto on, na potrzeby chwalipięctwa zażądałm uwiecznienia na postaci, więc można podziwiać:




i na człowieku...









środa, 29 kwietnia 2015

Idealny plac zabaw

Co słyszy matka odbierając dziecko ze żłobka?
Kasia zjadła całą zupkę.

Staś uderzył się w kolanko.
Zosia ułożyła puzzle z 1000 części.

Ja od progu usłyszałam: Proszę, ja BARDZO proszę nie dawać mu rano redbulla!
Ani kawy! Ani innych dopalaczy – dorzuciła druga z opiekunek.
Rozumiem je. Obiecałam potulnie, że zaprzestanę tego procederu. Aczkolwiek podejrzewam, że Młodszy generuje paliwo rakietowe fizjologicznie we własnych wnętrznościach.

No cóż, przynajmniej witają nas zawsze z entuzjazmem. To już coś, prawda?

Młodych Hunów, niczym młode psiaki, należy wybiegać długo i intensywnie, o ile nie mają roznieść otoczenia w proch i pył. W ostatni kwietniowy weekend spędziliśmy całe dnie na imprezie historycznej, na Łasztowi – wyspie, na której życie miasta tętniło od średniowiecza. Przypomina obecnie gigantyczny plac budowy, trwa praca nad mariną i Bóg-wie-czym-jeszcze. Piach, pył, gruz, hałdy ziemi, widok na Odrę i liczne dźwigi. Stanowiła więc doskonały wybieg dla dwóch 
wiecznie niewyhasanych szczeniąt.




Strzały wypuszczane z łuku Starszego śmigały do celu (pojętego z nieco większą tolerancją, niż wskazywałyby na to surowe granice wypchanego słomą worka), a rodzice puchli z dumy. 

Młodszy próbował przekopać się do Chin. 
Starszy budował bazę z płyt, cegieł i wszelakiego innego budulca. Wraz z pozostałą dwójką znajomych dzieci tworzyli nową rzeczywistość z niegasnącym zaangażowaniem. 
Sterroryzowani ojcowie ciągali ich w drewnianej niecce po piachu, wywołując salwy śmiechu, piski, chmury kurzu i jęki kręgosłupa ciągnących.

Słońce grzało, obiad bulgotał w kociołku, wrzeciono wirowało. Ludzie obcy, znajomi i zaprzyjaźnieni przepływali przez nasz obóz. Lubię takie dni.





wtorek, 21 kwietnia 2015

Panny na wydaniu

Oto, proszę Państwa, panienki na wydaniu. Z dobrego domu. 
Rozgadane, rozchichotane, szturchające się łokciami i szepczące po kątach.
Mają swoje słabostki i swoje ulubione melodie.



O starszej siostrze Dobrawce pisałam już wcześniej. 


Wszystkie, jak i poprzedniczka, odziane są w kiecki lniane, w kroju rodem z X wieku, obszywane ręcznie.
Przydybane w domowych pieleszach, wszak każdy wie, że w giezełku ludziom pokazać się nie lza. Jeno dwie suknie barwne, odpowiednie na suknie wierzchnie, wdziać zdążyły.

Młodszy dzielnie je wspiera swą atencją i rozmową bez słów bawi.

Za włosy do jaskini chłopackiego pokoju też by zawlókł, a jakże, zwłaszcza, że jest za co złapać. Alem mu własną lalkę (Lolek vel Bolek wedle widzimisię) uszyła i z nią niedelikatne dyskursy prowadzi... Włosy Lolkowi zrobiłam krótkie, serca nie miałabym, by patrzeć, jak z cebulkami wyrywa.




Ona ma kieckę z tego samego lnu, co i ja. Ładny ci on.








Kabłączek skroniowy, typowy dla Słowiańszczyzny Zachodniej. Wielkość tak na X-XI w., o materiał nie pytajcie ;)