Śpiewacie, lubicie?
Od dziecka potrzeba tego typu ekspresji trzymała się mnie na mur. Chłopaki nauki w las nie posłali i z zamiłowaniem wydają dźwięki wszelakie, od tych śpiewanych, przez rytmiczne, po hmm, krzykliwo-zwierzęce? Dość, że rzadko u nas cicho.
Z rozczulenie słucham Młodszego, kiedy płynnie przeskakuje z Jek ja jeeeeechał do mojej dziewczyny miesiącek byyyyyył wysoko na Bursztynek, bursztynek czy Lewa, lewa, idzie sobie Młooodszy i piosenke śpiewa!!!
Zgodnie z własnym temperamentem tak miłosne, jak i żłobkowe piosenki śpiewa z równą fantazją i nader gromkim przytupem.
Doprawdy szczęście, że sasiedzi z naprzeciwka mieszkają tylko sezonowo, a sąsiadka z dołu jest w znacznym stopniu przygłucha. (Kiedyś przepraszała, że słucha TV na cały regulator, innym wyraziła swój zachwyt, że takie grzeczne te dzieci, nic a nic ich nie słychać! Nabrałam powietrza i wypuściłam ze słabym Och!, co to miał brzmieć, jak wyraz zadowolenia, bo cóż miałam powiedzieć, żeby kłamliwie nie przytaknąć, a i nie zranić niestosowną uwagą o stanie jej słuchu?).
Synom się nie dziwię. Notorycznie korzystając ze złudnej samotności w samochodzie śpiewam z głębi duszy (ostatnio najchętniej na biało, doskonale działa jak wentyl dla upuszczenia nadmiaru emocji czy myśli).
Czasem zapomnę domknąć okna.
Twarze mijanych przechodniów szybko mi to uświadamiają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz