Pieczemy babeczki.
Chłopaki coś szepczą sobie do ucha, ostatecznie oznajmiają, iż jest za mało kulki wołowej.
- ???
- No, tej, co tarłaś...
- Gałki muszkatołowej..?
Pierniczkami pachnie każdy kąt. Stoją na stole i stygną. Zza rogu słychać teatralne szepty i nisko przy ziemi pojawia się płowa czupryna. Chłopaki pełzną ukradkiem po (kolejny) łup. Nie mam serca podsunąć talerza i zniweczyć tak emocjonującego polowania.
Ostatnie dni owocowały w sporo zawirowań rodzinno (teściowa przeniosła się z rejonów odległych w nader bliskie)- zdrowotno-innych, co zaowocowało kompletnym zastojem świątecznym. Nie miałam czasu nic zrobić, przygotować, nastawić się psychicznie, wyciszyć choć w promilu. Tylko te pierniczki pachną. Okruchy rozsiane po całym domu i przyklejone do małych skarpetek muszą nadrobić za całą resztę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz