Bardzo rano.
Wstajemy. No, próbujemy w każdym razie.
Młodszy siedzi mi na kolanach, dzierży w garści spory pęk moich włosów (tych, co się jeszcze ostały) i próbuje się dobudzić.
- Aniołek... - oznajmia znienacka.
- Aniołek..?
- Taaak - rozaniela się (nomen omen) - za włosy trzymam aniołek...
Już nawet regularne uszczuplanie stanu moich loków pseudoanielskich mogę mu wybaczyć...
Upycham warczące "No szyyyybciej!" w trzewiach nieco głębiej.
A jego włosy pachną wczorajszym rosołkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz