Starszy z dumą opowiada o heroizmie podczas przedszkolnego śniadania:
- Była kanapka, ser zdjąłem, ale zjadłem tę... wiesz... rzodkiewkę. Jeden plasterek - i patrzy na mnie wyczekująco.
- Cieszę się, że zdjadłeś choć jeden... - odpowiadam zachęcająco. Może następnym razem zje dwa..?
- I deser zjadłem w połowie, choć był niedobry! - Ponadto zjadł jeszcze kilka ziemniaczków z zupy. Jak na niego - żywieniowy Mount Everest ilościowy.
Młodszy wpada do kuchni
- Proszę szynkę..!
Otwieram lodówkę. On zagląda mi przez ramie i śpiewnie nawołuje:
- Hop hop szynko..! Gdzie jesteś szynko..?
Przyniosłam im borówki. Po chwili wyrwałam niemal miseczkę Młodszemu, by choć kilka zachować dla Starszego, który przeżuwa pierwszą kulkę. Młodszy pocieszył się kiszoną kapustą i pomaszerował do lodówki, szukając kiełbaski.
Śniadanie. Kanapki z miodem. Młodszy zjadł. Starszy się męczy.
- Mama, am..!! - więc reszta Starszakowego śniadania zniknęła w podwójnej paszczy. Młodszego pusta, Starszy nadal międli.
- Mama, am..!!! - wskazuje paluszkiem na Starszego.
- Zjedliście już... Mam mu z buzi zabrać..?!
- Tak - rozpromienia się Młodszy.
Nie doczekał się niestety.
Któregoś dnia Młodszy zje całą lodówkę. Potem zakąsi nami na deser...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz