Wyprawa z chłopcami po czarny bez.
Jedziemy, parkujemy za leśniczówką, skręcamy na ścieżkę...
...Starszy mówi.
Przecinamy polanę, przechodzimy nad strumieniem - woda! krokodyl!
... Starszy mówi.
Wciskam się w gestwinę, zbieram, wybieram
...Starszy mówi!
- Zamilknij na chwilkę chociaż, co..?
- Dobra... - po kilku sekundach...
... Starszy mówi. Ale tez miał o czym!
Jako dzielny bosman na pirackim statku na zmianę walczył i hodował smoki (Mój smok jest twardy jak kolczuga!), tłumaczył Młodszemu świat, kazał mi ryczeć i jednocześnie byc bardzo zdumioną i/lub przerażoną. Zachwycony, przewracał się z patosem ze strachu na ryki przechodniów, włączających się do zabawy, słyszalnej ostatecznie na pół kniei.
Wyżerał nasionka z tych roślin, co strzelają nasionkami ze strączków (jak ona się nazywa..?) i szukał skarbów po krzakach.
Wróciłam pokłuta, poparzona i ogłuszona.
Objuczona bzem i bardzo zadowolona.
- Mamo, zaraz opowiemy Tacie, jaka była przygoda! - woła Starszy podekscytowany, a Młodszy powtarza jak echo, śmiejąć się tubalnie.
Bywajcie smokolubni korsarze!
Niecierpki :)
OdpowiedzUsuńA widzisz, dzięki :D
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń