Po tygodniu (!) Starszakowych 40 stopni nastało przejaśnienie. Gorączka spadła i nie wróciła... Kamieniołom z serca mi spadł!
Młodszego faszerowałam czosnkiem, imbirem i bzem. Stan podgorączkowy zwinął chorągwie, ale bez pełnego przekonania...
Został mi jeden dzień. Nie zdążyłam znaleźć samochodu.
Nie zdążyłam kupić fotelika.
Ani wózka (ale chustę mam, więc luz!).
Nie mam spakowanej torby.
Nie mam przygotowanego "legowiska".
Nie mam obiadów zachomikowanych. Ani żadnych innych.
Nie zdążyłam poskreślać rzeczy z długiej listy "do zrobienia". Ani ich zrobić, oczywiście.
Nie zdążyłam posprzątać, ani nic.
Nie zdążyłam być na zwolnieniu.
Zdążyłam uprać chustę i zafarbować nią wszystkie białe bodziaki i tetry.
Aaaaa!
Tylko porodu nie odkładaj na później! :)))
OdpowiedzUsuńCzy aby chusta w ładnym kolorze? Bo może bodziakom wyszło na dobre?
Trzymam kciuki!
OdpowiedzUsuńTrzymaj mocno! Jużem na walizkach...
UsuńChusta piękna turkusowo-zielona, mam teraz pełen garnitur pistacjowych ciuszków, w sumie mogła zafarbować intensywniej, jeśli już ;)
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńo matko! tydzień... niewyobrażalne
OdpowiedzUsuńa ciuszki widocznie miały nie być białe :))
OdpowiedzUsuńteż trzymam
pomyślności!
i po co planować, maluch i tak przyjdzie na świat wtedy kiedy jemu pasuje ;-)
OdpowiedzUsuńniech się malutka zdrowo chowa :-)
ona niestety cesarzowa, nie dane jej były fanaberie i samodzielny wybór daty ;)
Usuń