środa, 29 kwietnia 2015

Idealny plac zabaw

Co słyszy matka odbierając dziecko ze żłobka?
Kasia zjadła całą zupkę.

Staś uderzył się w kolanko.
Zosia ułożyła puzzle z 1000 części.

Ja od progu usłyszałam: Proszę, ja BARDZO proszę nie dawać mu rano redbulla!
Ani kawy! Ani innych dopalaczy – dorzuciła druga z opiekunek.
Rozumiem je. Obiecałam potulnie, że zaprzestanę tego procederu. Aczkolwiek podejrzewam, że Młodszy generuje paliwo rakietowe fizjologicznie we własnych wnętrznościach.

No cóż, przynajmniej witają nas zawsze z entuzjazmem. To już coś, prawda?

Młodych Hunów, niczym młode psiaki, należy wybiegać długo i intensywnie, o ile nie mają roznieść otoczenia w proch i pył. W ostatni kwietniowy weekend spędziliśmy całe dnie na imprezie historycznej, na Łasztowi – wyspie, na której życie miasta tętniło od średniowiecza. Przypomina obecnie gigantyczny plac budowy, trwa praca nad mariną i Bóg-wie-czym-jeszcze. Piach, pył, gruz, hałdy ziemi, widok na Odrę i liczne dźwigi. Stanowiła więc doskonały wybieg dla dwóch 
wiecznie niewyhasanych szczeniąt.




Strzały wypuszczane z łuku Starszego śmigały do celu (pojętego z nieco większą tolerancją, niż wskazywałyby na to surowe granice wypchanego słomą worka), a rodzice puchli z dumy. 

Młodszy próbował przekopać się do Chin. 
Starszy budował bazę z płyt, cegieł i wszelakiego innego budulca. Wraz z pozostałą dwójką znajomych dzieci tworzyli nową rzeczywistość z niegasnącym zaangażowaniem. 
Sterroryzowani ojcowie ciągali ich w drewnianej niecce po piachu, wywołując salwy śmiechu, piski, chmury kurzu i jęki kręgosłupa ciągnących.

Słońce grzało, obiad bulgotał w kociołku, wrzeciono wirowało. Ludzie obcy, znajomi i zaprzyjaźnieni przepływali przez nasz obóz. Lubię takie dni.





wtorek, 21 kwietnia 2015

Panny na wydaniu

Oto, proszę Państwa, panienki na wydaniu. Z dobrego domu. 
Rozgadane, rozchichotane, szturchające się łokciami i szepczące po kątach.
Mają swoje słabostki i swoje ulubione melodie.



O starszej siostrze Dobrawce pisałam już wcześniej. 


Wszystkie, jak i poprzedniczka, odziane są w kiecki lniane, w kroju rodem z X wieku, obszywane ręcznie.
Przydybane w domowych pieleszach, wszak każdy wie, że w giezełku ludziom pokazać się nie lza. Jeno dwie suknie barwne, odpowiednie na suknie wierzchnie, wdziać zdążyły.

Młodszy dzielnie je wspiera swą atencją i rozmową bez słów bawi.

Za włosy do jaskini chłopackiego pokoju też by zawlókł, a jakże, zwłaszcza, że jest za co złapać. Alem mu własną lalkę (Lolek vel Bolek wedle widzimisię) uszyła i z nią niedelikatne dyskursy prowadzi... Włosy Lolkowi zrobiłam krótkie, serca nie miałabym, by patrzeć, jak z cebulkami wyrywa.




Ona ma kieckę z tego samego lnu, co i ja. Ładny ci on.








Kabłączek skroniowy, typowy dla Słowiańszczyzny Zachodniej. Wielkość tak na X-XI w., o materiał nie pytajcie ;)



środa, 15 kwietnia 2015

Pierwsze stadko

Z tęsknoty za latem, 
za beztroską,
za słońcem,
za pachnącym zielskiem

małe stadko. Były zwierzaki trzy, ale jeden odbiegł, nim zdążyłam go uwiecznić.











środa, 8 kwietnia 2015

Latarka

Takie nic.
Taki kawałek żelastwa, mini żaróweczka i tyle.
Takie cudo i skarb!

Latarki są u nas artykułem luksusowej, pierwszej potrzeby.

Ostatnio przede wszystkim do szukania robali. Chodzą Chłopaki z latarką, świecą sobie pod nogi i wypatrują robali na panelach. Nie myślcie sobie, nie pełzają. Ale oni i tak je przecież widzą.
Młodszy zamyka się w łazience i wyszukuje pajęczynki. Po czym ogłasza radosną nowinę światu i woła wszystkich, by się nią podzielić.
Wciska się pod fotel i sprawdza, czy aby nie zawieruszyła się tam jakaś istota. Żywa bądź też nie. Albo już nie.

Chuśta się tę latarkę za sznureczek.
Wkłada do szkłanki.
Podświetla płatki owsiane.
Notorycznie zapomina się o Bożym świecie.
Traci się dla niej głowę.
Toczy boje bezkrwawe, acz o bardzo wysokim natężeniu decybeli.

Świeci się w sufit, zadziera głowę ku krążkowi światła i woła:
- Mamo! Masz parasol!!