piątek, 9 czerwca 2017

Adrenalina raz!

Adrenalina buzuje w moich żyłach niemal permanentnie, kawę mogę spokojnie pić bez kofeiny.
Albo i melisę zakrapianą walerianą. Nadmierne wyciszenie mi nie grozi.

Idę po Starszego, zaraz kończy trening. Młodszy leci ze mną. Jeden się przebiera, drugi kręci wokół nas, ja rozmawiam z trenerem. Nagle patrzę - Młodszego nie ma. Przed szkołą - nie ma. Na boisku - nie ma. Na trawniku, korytarzu, w szatni - nie ma! Dostaję przyspieszenia i podgłośnienia. Latam dookoła n-ty raz, po szkole, po krzakach, po podwórzu, boisku.
Starszy siedzi przed szkołą z zadaniem przygwożdżenia Młodszego w razie przelatywania.
Do mojego lotu przyłącza się sprzątaczka, szatniarka, koleżanka, ktoś jeszcze.
Wizje mi się kotłują, sami wiecie.

Młodszy mnie nie dostrzegł (?!!) i postanowił wrócic do domu. Sam. Phi, co to dla niego, nie?
Trzech rosłych panów w nieoznakowanym wozie zauważyło dziarskiego wędrowca i grzecznie się wylegitymowali. Wypytali. Przywieźli z powrotem. Dziarski włóczykij dziwnie zmalał i zmókł na tylnym siedzeniu, a mnie powyrywane włosy szurały pod miękkimi nogami, kiedy chwytałam go kurczowo.

Nie życzę nikomu. Panowie przesympatyczni, ale wolałabym z nimi wypić tę kawę, która przez dłuższy czas nie będzie mi potrzebna...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz