czwartek, 26 marca 2015

Wiosna zobowiązuje. 
Zielony, trawiasty len leżakował cierpliwie wiele miesięcy. Czekał i śnił swe lniane sny. 

Aż nadszedł jego dzień. M. wyjechał na kilka dni, zostawiając mnie samą w godzinach późnowieczornych, co paradoksalnie pociągneło za sobą intensyfikację rozrywek i  niewyspanie. 

Rozrywki pierwszego wieczoru przybrały postać delektowania się winem w babskim gronie, które owocuje, jak wiadomo, rozpasaniem kulinarnym, nalotem na zębach, oraz rozchichotanym błogostanem. Pozostałe jednak zastały mnie przy maszynie, z lekkim obłędem w oczach. Brak zdroworozsądkowego głosu, uświadamiającego boleśnie wczesny czas pobudki, nie rozpraszał mnie w szaleństwie. 

Efektów było kilka.

Primo, gdy M. wrócił rzuciłam mu się na szyję z okrzykiem Jak dobrze, że jesteś, taka jestem niewyspana..!
Secundo, każdego dnia spóźniłam sie do pracy.
Tertio, trawiasty len przybrał postać zdecydowanie bardziej reprezentacyjną i praktyczną, przepoczwarzając się w kieckę:




Kiecka wypróbowana nastepnie w terenie spisuje się doskonale. Wyłapuje wszelkie mchy i soki z zielska, ściekające po rączkach młodych barbarzyńców i wciąż wygląda dobrze.





Młodszy podporządkował się rygorom mody i dobiera dodatki do ubioru... 
Magister elegantiorum od maczugi.




4 komentarze: