piątek, 25 października 2013

Samotny babski wieczór

M. wyjechał na weekend.
Jako kochająca żona i matka z błogością, ba, z hymnem w duszy na orkiestrę całą, czekałam na wieczór samotny i babski. Rzadki luksus w maskulinizowanym domu.
Zafarbuję włosy na kasztan!
Włączę film ckliwie romantyczny, jakiego żaden szanujący się mężczyzna dobrowolnie nie obejrzy!!
Wezmę się za jedną z tysiąca i jednej rozgrzebanych robótek!!!

Niech no tylko dzieci zasną..!!!!

Położyłam Chłopców, przytuliłam, żeby zasnęli.
Obudził mnie telefon. M. dzwonił, żeby mi powiedzieć "dobranoc".
A obiad wygotował się niemal doszczętnie.

czwartek, 24 października 2013

Ze śmiercią nam do twarzy

Na przedszkolnej gazetce wielka trupia czaszka, uśmiechająca się półgębkiem.
W kiosku na przystanku plastikowy kościotrupek podskakujący na brelokowej sprężynie.
Mała dziewczynka na ławeczce, blond loczki, na kremowej czapeczce czaszka z różową kokardką.

Po zamknięciu oczu widzę Taniec śmierci Holbeina, Guernicę Picassa.

- Mamo, zobacz, czaszka! - woła Starszy zakładając kapcie w szatni.
- Hm, tak, taki smutny obrazek powiesili...
- Ale ona sie uśmiecha! - przyglądam się uważniej, faktycznie.
- Może z bólu..? - rzucam trochę zjadliwie, ale bardziej bezsilnie.

Bo jak mam Starszemu w tej szatni o świcie, w biegu wytłumaczyć, że nie zgadzam się na to, by zamiast ze śmiercią oswajać, uparcie ubierać ją w kolorowe tutu, dorysowywać śmieszny kapelusz i udawać, że jest nieprawdziwa?
Że jak ktoś umrze, to wbrew temu, co widać dookoła, nie wstanie po chwili z chichotem?
Że są symbole, które są czymś dużo więcej, niż tylko modną stylizacją wypraną z kontekstu?
Że pod powierzchnią wody nie ma od razu dna?

Tłumaczyłam już i będę znowu.
Nie będę udawać, że nie widzę. Wszyscy tkwimy w tych obrazach po uszy. Mam jednak nadzieję, że Chłopcy będą potafili kiedyś sami je ocenić i zrozumieć.

- Taaak, mnie też się to nie podoba, ale cóż, taki kanon, więc trzeba... - wzdycha nauczycielka.
Czy przeoczyłam moment, kiedy mi runo owcze na grzbiecie wyrosło..?

poniedziałek, 21 października 2013

"Pozwoliłyśmy dniom płynąć"

Pozwoliłysmy dniom płynąć,
a one płynęły

przeczytałam te słowa kiedyś i utkwiły we mnie na mur.
Moje marzenie, niedoścignione Eldorado, moja utopia. Pozwolić płynąć myślom - nieskrepowanie, leniwie, bez pośpiechu. Rozmarzam się, jak przywołuje te słowa w myślach.

Uwielbiałam to jako dziecko. Odpływałam myślami i wracałam ze szkoły w czasie zdecydowanie zbyt długim, notorycznie przypalałam ziemniaki... Teraz to luksus, na który jakoś nigdy nie starcza mi czasu. Uwiera mnie to. Dyskretnie, jak kamyczek w bucie. Irytuje, drażni.

Bardzo poranna wyprawa do Biura. Droga prowadziła równolegle do Odry, dźwigi na tle złoto-łososiowego nieba, kicz i bajka. Czekałam na czerwonym ścietle - długo i z rzadką rozkoszą. Oddychałam głęboko, chłonęłam i balsam na duszę mi spływał. Dotarłam, wyszłam po kilku minutach, balsam szlag trafił. Wracałam do Biurka inną drogą - z dala od Odry, ale na trasie kiosku z pączkami. Nie w głowie mi już port o świcie.
Zaczął się dzień.

piątek, 18 października 2013

Archeolog-ornitolog

Po wieczornej lekturze Franklina, którego ciocia Lusia jest archeologiem i jeździ po świecie, zwożąc do domu różne starocie (u nas prokurator już by jej na skorupie siedział):

- Widzisz, ona szuka w ziemi skarbów, jak Tatuś.
- TEN Tatuś..?
- Yhm
- NASZ Tatuś..?
- Yhm
- Ale Tatuś chodzi do pracy!
- No tak, archeolog też przecież musi chodzić do pracy.
- ...i opiekować się ptakami, prawda? - z nagłym entuzjazmem.
- ...?!

środa, 16 października 2013

Za włosy i do jaskini

Z teczką, w pośpiechu, wydzwaniając po drodze do ortopedy dziecięcego - biegałam wczoraj od biura do biura. Praca, praca.
Przy jednym z biurek piękna dziewczyna: staranny makijaż, włosy twarzowo wymodelowane nad czołem... Kątem umysłu zastanawiałam się zawistnie, jak by wyglądała, gdyby jej też małe rączki szarpały włosy przez pół nocy i pakowały je garściami do małej paszczy..?! Po czym pobiegłam dalej, zapominając torebki...

Rano, półprzytomna przygotowałam sobie na blacie śniadanie do pracy - jogurt, serek. Młodszy w tym czasie konsumował kanapkę, machając nóżkami w śpioszkach. Ucieleśnienie niewinności.
Wróciłam do kuchni po chwili. Młodszy na krzesełku przy blacie. Zadowolony z siebie. W jogurt wbity nóż. Broda umazana jogurtem. Upolował sobie.*

Nóż zwykły, tępy, do smarowania masłem - żeby nie było. Innych przezornie nie zostawiam na wierzchu.

poniedziałek, 14 października 2013

Prrrr..!

Nerwy, złość, niecierpliwość. Znacie, wiecie, rozumiecie, prawda?
Takie ze zmęczenia, przetrenowania.

Antidotum? Zwolnić, odpuścić, z czegoś zrezygnować...Jako jednostka rozsądna i odpowiedzialna - myślę, co by tu...

Wychodzi na to, że pozostaje mi jazda autobusem (czas extra na możliwe cudowne rozproszenie uwagi, która podczas jazdy samochodem zogniskowana przed sobą), ewentualnie odpuszczenie sobie (robienia) kolacji. Hm, tyle że od dawna już nie chce mi się tracic na nią czasu i pożeramy z M. lody... Może zamiast przekładać do miseczki - jeść prosto z pudełka..?

To ja jeszcze pomyślę. Jak znajdę wolna chwilę. Na czerwonym świetle na przykład. Póki nie zaczną trąbić.

poniedziałek, 7 października 2013

Jesiennie

W pracy szaro - w duszy, na ekranie, za zakurzonym oknem...

dla pokrzepienia więc małe westchnienie jesienne z Chłopakami w roli głównej, dla przypomnienia, że nie zawsze jest tak kiepsko! ;)



Ps. Młodszy nauczył się wczoraj nazywać pierwszą część ciała. Okręca się dookoła, klepie się po pieluszce i oznajmia tryumfalnie - pupa!! Podejrzewam Starszego...

wtorek, 1 października 2013

Brak instynktu samozachowawczego

Po pracy:
odebrałam dzieci
poleciałam do biblioteki po książkę potrzebną do zajęć na jutro
nasmażyłam placków z dyni i fety (pycha!)
przygotowałam na jutro gulasz z dynią, papryką, cukinią (pokroić, upiec, podsmażyć...)
zrobiłam sok z czarnego bzu
zapasteryzowałam go (trochę za długo, bo wstawiłam i zapomniałam, ale co tam)
w międzyczasie (ha ha!) przejrzałam materiały na jutrzejsze zajęcia (o tyle, o ile...)
nie wspomnę o zwyczajnym dzieci oporządzeniu

i na domiar złego, z absurdalnym masochizmem, byłam z siebie dumna!

* No dobrze, M. w roli pomocy kuchennej pomógł mi tu i ówdzie, ale bądźmy szczerzy, mistrzem patelni to on nie jest...